czwartek, 15 grudnia 2011

Angielski cioci Elwirki

Od początku roku nurtowała mnie kwestia co zrobić z nauką języka obcego. Mam absolutną pewność, że tego tematu sama nie ogarnę, nawet z cudowną pomocą super materiałów i stron w sieci. Nie da się, nie umiem, wstydzę się tego strasznie, nawet przez maturę przebrnęłam z trudem mimo wielu lat nauki w szkole. Ja zwyczajnie nie wierzę w to, że ja sama mogę obcy język opanować. Mogę po angielsku czytać proste teksty, oglądam filmy nawet bez napisów, ale gdy mam coś powiedzieć? Czarna dziura z krępującym eeee w środku. Żenada.
Nie uważam zresztą, żeby nauka języka w szkole - w naszym systemie klasowym - miała sens i planuję wysłać córki na poważny kurs językowy gdy będą starsze. Tymczasem jednak pozazdrościłam innym dzieciom i zaczęłam kombinować. Może jednak coś by się dało? Tylko jak to zrobić z dziećmi, które nie czytają i nie piszą? A właściwie kto by coś takiego mógł zrobić za mnie? Zwierzyłam się przyjaciółce z moich trosk, a pamiętając, że kiedyś organizowała takie domowe lekcje angielskiego dla małej grupy dzieci wśród znajomych spytałam nieśmiało o radę. A może raczej walnęłam prosto z mostu czy by nie zrobiła z takimi maluchami? Zrobiłaby, czemu nie. Wie jak, ma pomysł, prowadzi takie zajęcia domowe dla kilku małych grup w różnym wieku... I sama też ma córeczki - rówieśnice moich, niech się uczą razem. Hurra! I tak zaczęła się nasza przygoda z prywatnymi zajęciami angielskiego.

Nietrudno się domyślić, że dzieci te zajęcia uwielbiają. Ciocia jest wspaniała a język angielski ciekawy. Ja sama z zainteresowaniem podglądam pracę naszej domowej grupy językowej i najbardziej zachwyca mnie podejście "pani nauczycielki" do dzieci i wspólnej ich pracy. Ciocia Elwirka kocha się śmiać z dziećmi i każda pomyłka jest ku temu okazją. Dzieci się śmieją a "pani" wraz z nimi. Ciocia Elwirka ma dużo pomysłów i każda lekcja zawiera nowy element: wierszyk, zabawę ruchową - coraz to bardziej rozbudowaną i urozmaiconą, grę planszową, zgadywankę. Każda lekcja utrwala wiedzę z poprzednich zajęć i wprowadza nowy element powiązany tematycznie lub skojarzeniowo ze znanymi już słowami, podczas każdej lekcji dziewczynki wykonują pracę plastyczną, by nowe słówko poznać i zapamiętać, znane przypomnieć i zapamiętać lepiej.



Pierwsza lekcja (cytuję konspekt zajęć nauczycielki):
1. Przywitanie: Hello!
2. Colours for today: red, green, yellow and orange
3. Colours together with fruits [kolory w połączeniu z owocami na kolorowych kołach - z jednej strony kolorowe koło, na drugiej przyklejony obrazek - będą służyły jak MEMORY (skojarzenia)]: a red cherry, a green apple, a yellow banana, an orange orange
4. Pożegnanie Bye, bye!

Wygląda banalnie? Nie jest! Nie macie pojęcia jak fantastyczną zabawę można zorganizować dzieciom za pomocą czterech kolorowych kół z obrazkami. Choć właściwie pewnie macie, skoro jesteście fanami ed ;). Dziewczynki oczywiście rysowały kosz z owocami, który później wisząc na ścianie służył jak ściąga. A zajęcia skończyły się pełną śmiechu zabawą podczas której dziewczyny musiały reagować określonym zachowaniem na uniesiony w górę i wymieniony przez ciocię kolor.

Drugie zajęcia przypominały poznane słówka (zabawa z kolorowymi kołami), utrwalały (wypełnianie kolorowanki wg polecenia) a następnie wprowadzone zostały nowe kolory: blue and brown w połączeniu z zabawkami a blue ball, a brown teddy bear . Oczywiście przybyły dwa nowe koła a na koniec zajęć urozmaicenie w zabawie ruchowej. [Od tamtych zajęć ukochany miś Nadziejki dostał nowe imię i jest teraz misiem Teddy...]





Poznały też dziewczynki jedną zwrotkę wierszyka. Trudności w wypowiadaniu kolejnych zdań były nieustanną okazją do śmiechu i ponawiania prób.

A little poem

Hello yellow, hello blue
hello red and how are you?

Hello orange, hello green
hello brown, please play with me!


Każde kolejne zajęcia kryją niespodziankę. W zabawie dzieci muszą reagować na polecenie Teddy - bears sleeps i udawać, że śpią lub balls jump i skakać jak piłeczki. Kolorowe koła pomagają przypominać kolory ale są też grą w zgadywanie - jaki obrazek ukryty jest po drugiej stronie. Dziewczynki wykonały też obrazek kolorowej lalki,wyklejankę, przyklejając kolejne elementy zgodnie z poleceniem cioci - nazywanie kolorów - a gotowy obrazek przedstawiał nowe słowo a doll. Oczywiście trenowanie wypowiadania kolejnych zdań wierszyka stanowi nie lada wyzwanie i pełną emocji i śmiechu zabawę...

Cóż jeszcze można wymyślić dla pięciolatków? Puzzle oczywiście. Nowe zabawki - nowe słowa - a car, a plane zostały złożone z elementów, przyklejone i pokolorowane, chwilę później dziewczynki z werwą latały jak samoloty i jeździły jak samochody po całym pokoju sprawnie reagując na wypowiadane po angielsku polecenia cioci.
Inna nowa rzecz - gra planszowa w której kostka zamiast cyferek ma kolorowe kółka i żeby przesunąć pionek na następne pole trzeba głośno powiedzieć nazwę koloru.




Dziewczynki wspaniale się bawią podczas tych zajęć, poznają pierwsze słowa w obcym języku choć wcale nie umieją pisać i czytać (zresztą gdy w swoim języku - polskim - poznawały nazwy kolorów i zabawek też nie umiały wcale czytać i pisać) a poza tym uczą się uczestniczyć w zajęciach prowadzonych przez nie-mamę :).

A mama patrzy na to z boku i z dumą, i z zadumą oddaje się banalnej refleksji "jak ten czas szybko płynie, jakie one już duże!" i "dlaczego ciocia prowadzi zajęcia lepiej niż ja?!?" Ale to zapewne tylko tak z boku wygląda, no nie?

niedziela, 4 grudnia 2011

Negocjacje, oraz dlaczego Kopciuszek nie robi siku?

Ponieważ absolutnie nie mam sił na komponowanie niczego nowego, a popełniłam w maju ciekawy tekst doskonale wpasowujący się w nurt mojej edu domowej, która nieraz bardziej przypomina antypedagogikę niż pedagogikę więc pozwalam sobie zacytować.

Negocjacje, oraz dlaczego Kopciuszek nie robi siku?

Zaaferowana utrudnianiem małżonkowi skręcania łóżka dla panienek dość późno usłyszałam donośne odgłosy szarpaniny i bijatyki. Panienki walczyły zaciekle o kawałek folii przekrzykując się wzajemnie (“moje! puszczaj! oddaj! mamo!” itp). Gdy retorycznie zapytałam lekko udręczona czy znowu się biją zgodnie oświadczyły, że owszem – tak. “Bijecie się o kawałek folii? Przecież to jest śmieć, no nie?” wolałam się upewnić bo właściwie nigdy nic nie wiadomo… A jednak śmieć, dziewczyny potwiedziły. “No to trzeba go wyrzucić” oświadczyłam beztrosko i z przekonaniem, i tu się sprawa wyjasniła. Dziewczynki wytrwale trzymające cały czas śmiecia wszystkimi rękami dziarsko potwierdziły: “Tak, wyrzucić!” i podjęły zawieszoną na czas rozmowy szarpaninę o to, która śmiecia wyrzuci. “Słuchajcie, to może ja przetnę folię tak by każda z was mogła wyrzucić swój kawałek!” zaproponowałam odkrywczo. Podziałało, wystarczyło sięgnąć po nożyczki, rozciąć na trzy części i po awanturze.
I choć zabawne wydawać się może przecinanie śmiecia na trzy wzdycham sobie teraz po cichu (oczywiście w kontekście nawracających kłótni moich córek), jaka to szkoda, że nie zawsze negocjacje są tak proste…

I druga kwestia. Wieczorne czytanie bajek trwa ostatnio bardzo długo, bo nie dość, że książki są trzy – dla trzech dziewczyn, to na dodatek niezmiennie pojawiają się pytania i komentarze. Moja Helena pyta dziś – a na twarzy widnieje zakłopotana i bardzo poważna mina – “czy Kopciuszek robi siku?”. Odruchowo zaprzeczyłam, bo rzeczywiście w bajce mowa była o spaniu w popiele a nie sikaniu, ale zaraz z wrodzoną prostolinijnością sprostowałam, że skoro każdy robi, to Kopciuszek też, tylko akurat… jakby… nie tutaj, nie w tym opowiadaniu? “Ale przecież nie robi! Nigdy nie robi!” No i czytanie bajki poszło w diabły. Bo rzeczywiście, jak to jest, robi czy nie? Nigdy, w żadnej wersji bajki żaden Kopciuszek nigdy nie chodzi robić siku! A jeśli by robił to gdzie? Pozwoliłam sobie na dłuższy wykład mający na celu wyjaśnienie kwestii. Na nocnik za duży, nie mógłby korzystać z “toalety” macochy i jej podłych córek tylko raczej tej dla służby. Czyli tzw. sławojka (tutaj pomogły wspomnienia z wakacji na wsi i obecność tamże małego drewnianego, zamieszkanego przez pająki i nieludzko śmierdzącego domku). Albo ewentualnie zimą w mrozy jakieś wiadro… Nadzieja przy wiadrze nie wytrzymała i dostała ciężkiego ataku śmiechu, a Łusinka słysząc wykład o nocnikach pod łóżkami Jaśnie Państwa szybko pobiegła przynieść własny – czyli Nocne Kołołóżkowe Zabezpieczenie. Czytanie bajki zaś zastąpione zostało długą rozmową o ewolucji miejsca i sposobu załatwiania wybranych potrzeb fizjologicznych.
Ale tak właściwie to czy Kopciuszek robi…? Przecież jest fikcyjny, bajkowy! Więc skoro autor nie nadał mu tej funkcji życiowej to może jej nie ma? Moja Najstarsza mówi czasem o bohaterach bajek “on nie jest prawdziwy!” A jeden z bohaterów “Epoki Lodowcowej” (dziecko nomen omen!) zasugerował, że gdyby “osioł miał biegunkę byłby bardziej wiarygodny..."