wtorek, 4 czerwca 2013

Politycznie niepoprawne

Dziewczynki moje wypełniają czasem karty pracy w swoich podręcznikach...
Przyznaję się bez bicia, choć troszkę mi wstyd, że zamiast wszystko samodzielnie przez cały rok przygotowywać, drukować, śledząc podstawę  stworzyć własny, mądry program kupiłam dwa zestawy zalecanych przez szkołę podręczników. Poszłam na łatwiznę, rumienię się troszkę z tej przyczyny, ale tylko w tym roku przysługiwało nam dofinansowanie pokrywające koszt zakupu tych podręczników - okazja jedna na tysiąc przetestowania książek. Poza tym akurat cały rok szkolny - równiutko 9 miesięcy od sierpnia - z dnia na dzień coraz większa rosła nasza piąta córeczka, bezpiecznie ukryta pod moim sercem. A kobieta w stanie błogosławionym senna bywa, zmęczona, w moim przypadku dochodzi też pewna ociężałość umysłowa. Nie żebym specjalnie głupiała... ale miewam kłopoty z koncentracją, "ogarnianiem", cierpliwością. I tu funkcja gotowego programu i podręczników miała być prosta. Pilnowanie sensownego rozkładu obowiązkowego do egzaminów materiału oraz podstawowy zasób kart pracy i ćwiczeń. Ewentualnie inspiracja do tworzenia własnych. Teraz, tak na marginesie tego tekstu, he he, muszę się uśmiechnąć - żartobliwie, ironicznie - do tej inspiracji. Były nią, a jakże, podręczniki! Ale jaką!? Powstaje powolutku taki post niewielki opisujący różne podręcznikowe zadania. Nie będzie miłosierdzia ni litości. Będzie ubaw. Będzie "teksańska masakra piłą tarczową" - w roli piły tarczowej wystąpię osobiście.

Podręczniki spełniają poniekąd swoją rolę, przynajmniej tę przypisaną im przeze mnie. I czasami do nich sięgamy. Zwłaszcza zaś wtedy gdy różne losowe sytuacje (na przykład poród) utrudniają samodzielne zaplanowanie zajęć. Wtedy sięgamy po podręczniki, przerzucamy kartki i robimy to co ciekawe, przydatne, konieczne, ignorując to co głupie i bez sensu. (Metoda doboru zadań jest prosta: to co ciekawi dzieci a poza tym trening czytania, pisania, liczenia, pojęć matematycznych).
Dziś sięgnęłyśmy po książeczki a tam temat dnia: Dzieci z różnych stron świata. Niespójne i niekonsekwentne, część zadań mało ambitna a część dość trudna. Wszystkie powierzchowne. Ale obrazki kolorowe a do nich prosty tekst - do wykorzystania jako trening czytania, oraz ćwiczenie w uzupełnianiu tekstu - element treningu pisania. Cała rozkładówka - dwie strony - zapełnione obrazkami dzieci z różnych stron świata. Każde dziecko podaje prostą informację dotyczącą swojej ojczyzny i jej stolicy, swoje imię,  oraz prezentuje zdjęcie tego co najbardziej charakterystyczne dla jego kraju. Tylko chłopiec z Polski imienia nie ma a zadanie dla dziecka wypełniającego ćwiczenie to wymyślić imię polskiemu chłopcu i je wpisać.
Chłopczyk w czapeczce z daszkiem, z deskorolką, sympatyczny i uśmiechnięty spogląda na nas z obrazka. "Ja nie będę tego robić!" znienacka oświadczyła  moja Helenka z naburmuszoną miną.
"Czemu?" zdziwiłam się.
 "Bo ja bym chciała żeby to była dziewczyna a nie chłopak! Chcę napisać imię dla dziewczynki!" marudziła Hela. Zirytowałam się, wszak wpływu  na obrazek nie mam.
"To napisz: Anna Grodzka i nie zawracaj mi gitary!" wymruczałam pod nosem. Za głośno. Teraz zdziwiły się moje starsze córki obie.
"Dlaczego: Anna Grodzka??"
No i co ja narobiłam najlepszego... niewyparzona gęba moja.
"Jest taka.. taki... polityk, poseł. Był mężczyzną, ale postanowił zmienić płeć i zostać kobietą. Przeszedł odpowiednie zabiegi, brał specjalne leki i urosły mu piersi, ubiera się jak kobieta" córeczki zatkało.
"To tak się da???"
"No właśnie nie bardzo. Nie jest kobietą tak naprawdę, bo nigdy nie mógłby urodzić dziecka, nie ma takiej możliwości, bo nie ma właściwych organów wewnętrznych, jajników, macicy. A tymi piersiami, choć większe niż u mężczyzny, też dziecka nie mógłby nakarmić"  cierpliwie i łopatologicznie tłumaczę. "Ale ubiera się jak kobieta i twierdzi, że jest kobietą. I nazywa się Anna Grodzka." Szczęśliwie dobiłam do portu i zakończyłam tłumaczenie. Córki, już trzy starsze, zgromadzone wokół mnie, patrzyły z oczami jak spodki.
"Mamo, to jakieś bzdury!" oświadczyła Nadziejka.
"I maluje paznokcie?" dopytywała Hela.
"Tak."
"I nosi kolczyki?" spytała uśmiechając się z niedowierzaniem Łusia.
"Tak."
"I maluje oczy i usta?" drążyła Hela również z podejrzanym uśmiechem na twarzy.
"Tak"
"I nosi bransoletki i wisiorki?" upewniła się z roześmianą buzią i błyskiem łobuziaka w oczach Łusia.
W tle, za nami, Nadziejka chichotała już na całego.
"Tak."
"I chodzi w butach na obcasach?" teraz już rechotały wszystkie trzy.
"....pewnie tak...."
"I przebiera się w sukienki dla dziewczyn??" zaśmiewały się w głos.
"Tak" westchnęłam.
"Mamo! Przecież to jest strasznie głupie!"
"Prawda?"

"Patrzcie, cesarz jest nagi!" zawołało dziecko.