niedziela, 17 maja 2015

Odczarować czytanie

Pojawiało się (na fb, grupie Edukacja domowa) swego czasu, sporo pytań o najlepszą metodę nauki czytania dla dzieci. Odpowiedzi na takie pytanie nie ma oczywiście. Metodę należy indywidualnie dobierać dla dziecka. Jeśli wiec zastanawiasz się jak zacząć uczyć swoje dziecko czytać najpierw musisz poznać różne metody, poznać dobrze własne dziecko i można zaczynać przygodę. Istnieje ryzyko, że pomimo najlepszych chęci dziecko i tak zrobi coś innego niż my rodzice planujemy. Tak jest nader często. I nie ma sensu się tym irytować. Zawsze warto pochylić się nad pytaniem "Dlaczego nie zaufać intuicji mojego dziecka?" Czasem dzieci uczą się czytać zupełnie same, dość im nie przeszkadzać, poświęcić czas na żmudne odpowiadanie na pytania "a co to za litera?", "a jak to się czyta?"

Ale można też chwycić byka za rogi metodycznie.

Pierwsza metoda o której chcę wspomnieć to metoda zapoczątkowana przez Domana. Jest to metoda czytania globalnego - dzieci uczą się rozpoznawać wyraz jako całość, jak obraz. Metoda polega na regularnym (codziennym) prezentowaniu maluchowi (można zacząć już w kołysce) tablic z wyrazami - rzeczownikami - przy równoczesnym wypowiadaniu słów na głos. Kilka tablic, jedna po drugiej, w krótkiej ekspozycji. Dziecko kojarzy obraz z dźwiękiem i zapamiętuje obraz. Zaczyna się od rzeczowników, zwiększa ich ilość, później dodaje proste czasowniki tworząc proste zdania. Najważniejsza jest regularność, rzetelność, konsekwencja i trzymanie się wskazań metodycznych. Ta metoda ma, podobno, wiele zalet. Poza (skuteczną - u niektórych dzieci) bardzo wczesną nauka czytania ma również wpływać stymulująco na rozwój mózgu, rozwijać pamięć. Naukę czytania globalnego rozpoczyna się bardzo wcześnie, po szczegóły trzeba się udać do publikacji autora tej metody czyli samego Glenna Domana. Osobiście nigdy jej nie wypróbowywałam i na razie nie zamierzam. Mam sporo wątpliwości dotyczących sensu tej metody w polskich warunkach (związanych na przykład z różnicami w gramatyce - tam gdzie w języku angielskim dziecko uczy się słowa "cat" w języku polskim musi zapamiętać 7 różnych przypadków słowa "kot", czyli znacznie więcej słów, z których każdy jako całość wygląda inaczej z powodu zmieniających się końcówek, takoż jest i z odmianą czasowników, co oznacza, że nauczy się czytać, ale tylko bardzo prymitywne zdania, albo będzie musiało wyuczyć się około 7 razy więcej słów niż Doman zaplanował) ale i tak przeważające u mnie jest pewnie zwyczajne lenistwo. Do maleństwa w kołysce mawiam "a gugu, dziudziu, nie obgryzaj pazkoci!", no i kto "jeśt ślićniutkim bobasinkem mamusi" i takie szlagiery. I cieszę, się, że przynajmniej niemowlę uczy się tego co trzeba zupełnie samo ;). (Dobra, nie zupełnie samo, z niewielką, ale to naprawdę niewielką pomocą mamy.)
Ale nie zniechęcam. O metodzie warto poczytać, zanim się ją odrzuci z powodu kilku niepochlebnych zdań, które wystukałam czy zwykłego lenistwa. Zwłaszcza, że ma ona stymulować rozwój mózgu dziecka - jak twierdzi jej autor, z pewnością robi to skuteczniej niż moje infantylne ślinienie się nad kołyską. (Nic nie poradzę, z każdym kolejnym bobasem mam tak coraz bardziej.) Klasyczna metoda Domana znalazła w Polsce wielu entuzjastów i warto przeglądać sieć pod kątem "nauki czytania globalnego", która pojawia się w wielu odsłonach, na stronach, blogach. Rozwijana i modyfikowana na potrzeby nauki czytania w języku polskim jest popularyzowana przez pedagogów i matki - praktyczki. Oczywiście, ponieważ nauka czytania po Polsku wymaga tak czy inaczej przejścia na czytanie linearne - czyli stopniowe odczytywanie liter, łączenie ich w sylaby i całe wyrazy - specjalistki, których wypowiedzi czytałam prezentuję tę metodę jako przyspieszenie nauki czytania oraz stymulację rozwijającego się mózgu. "I ty wychowaj geniusza!" "I ty masz cudowne dziecko" itp.
Można kupić zestawy materiałów, specjalnie dla tej metody tworzone książeczki do nauki czytania globalnego, zapoznać się z metodyką, czytać blogi, strony internetowe, dokształcać się. Myślę też, że ciekawe byłoby zestawienie klasycznego Domana ze współcześnie rozwijającymi się polskimi wariacjami na temat. Z pewnością cechami wspólnymi jest metoda regularnej pracy z bardzo małymi dziećmi oraz cel, jakim jest rozpoznawanie wyrazów jako całości. Jedna z różnic, którą mogę przywołać to forma nauki. Doman prezentuje dzieciom tablice z wyrazami i łączy je z wypowiadanym słowem. Polskie wersje tworzą karty i książeczki gdzie wyraz lub zdanie połączone jest nie tylko  z odczytaniem go ale i z obrazkiem. Tak wynika z moich prywatnych analiz, ale wątpię czy dziś ktoś z praktykujących mam przywiązuje wagę do takich szczegółów. Ważne by wybrać jakąś metodę, zrobić lub kupić pomoce i bawić się codziennie z dzieckiem. A już matka jest od tego, żeby i metodę i pomoce dobrać do oczekiwać i stylu uczenia się własnego dziecka. Wszak matka pierwsza zauważy czy jej maluch jest, potocznie mówiąc: wzrokowcem czy słuchowcem...
Czytanie globalne było stosowane z powodzeniem w polskich przedszkolach, przez polskie przedszkolanki, zanim nastąpił radykalny zakaz nauki czytania dla wszystkich, którzy nie dostąpili zaszczytu nauki w pierwszej klasie. W obowiązkowym wieku 6 lat. (Czasem mam wrażenie, że ta odsunięta nauka czytania jest marchewką dyndająca na kiju, która się majta dzieciom przed twarzą, choć i tak, w szkole, najczęściej je spotyka oberwanie tym kijem po głowie.)
Onegdaj, w dawnych, minionych czasach, (na przykład gdy robiłam praktyki przedszkolne), przed Reformą, maluchy w przedszkolu oswajały się ze słowem pisanym, drukowanym już od grupy trzy latków począwszy. Na krzesełkach były naklejone ich imiona, nad półką z lalkami była kartka z napisem LALKI, nad półkami z samochodami była kartka AUTA, nad półką z grami była kartka GRY. Dzieciaki się opatrywały, podpytywały, zapamiętywały, porównywały napisy, zapamiętując całościowo. Panie przedszkolanki dbały o to, by w przestrzeni pojawiało się sporo słów do zapamiętania. I tak przez całe przedszkole. Z czasem, stopniowo dzieciaki znały już sporo wyrazów. Oczywiste było, że prędzej czy później będą musiały nauczyć się czytać  linearnie, czyli łączyć ze sobą głoski w sylaby i całe wyrazy, ale ta nauka często przebiegała już błyskawicznie, samoistnie. Sama zabawa w porównywanie imion między dziećmi (u kogo jakie litery występują "u mnie jest dwa razy A"!!) i zapamiętywanie jak łączą się one w znajomo brzmiącym imieniu była błyskawiczną nauką czytania. Imiona potrafią być naprawdę trudne i wymagające. 
Oczywiście nie jestem specjalistką od czytania globalnego, właściwie tylko się o nie otarłam. Wiem jednak, że  można też dość łatwo wprowadzać elementy czytania globalnego w domu przyklejając kartki z podpisami gdzie popadnie (niektórzy w ten sposób uczą dzieci angielskiego!), wykonać proste memo obrazkowo - wyrazowe do nauki czytania globalnego itp gry, loteryjki, książeczki Nie koniecznie wcale wydając kasę na specjalne materiały. Warto o metodzie poczytać, dokształcić się. Nam nie wyszło. Moje córki wszystkie kartki zdjęły z półek, ścian i szaf a potem je zjadły. Co kto lubi. 

Kolejna, obecnie najbardziej popularna metoda szkolna to nauka czytania, która wychodząc od analizy głoskowej (t-e-l-e-f-o-n: pod obrazkiem zaznacz w kwadracikach ile razy słyszysz "e", w których miejscach słyszysz "e", co słyszysz na początku a co na końcu), poprzez - przynajmniej teoretycznie - analizę sylabową i/lub syntezę  głosek w sylaby (ile sylab słyszysz w wyrazie). Aż do czytania wyrazów. Niestety. Nie dbają autorzy podręczników o to by dominowały sylaby przez co dzieci fiksują się na głoskach  i zapominają jak wyklaskiwać sylaby a czytać usiłują głoskując nawet najdłuższe wyrazy... na przykład k-a-l-o-r-y-f-e-r. A nawet jeśli łatwo domyślić się przy krótkim wyrazie czym on jest POMIMO przegłoskowania go, to już długi, trudny wyraz przeliterowany nie kojarzy się dziecku z niczym. I leżym oraz kwiczym. Wiadomo, dzieci myślą, bystre są, poradzą sobie i z tym kłopotem. Wcześniej czy później same załapią o co chodzi z czytaniem, ale po co im to utrudniać? Dodatkowym kłopotem w tej mało skutecznej metodzie jest uparte ignorowanie zasady stopniowania trudności we wprowadzaniu sylab. Jeszcześmy nie wprowadzili wszystkich spółgłosek a już dziecko zmaga się zbitkami spółgłoskowymi w zamkniętych sylabach. Bo akurat tak autorowi pasuje do "tematu dnia". A my tu musimy wszak skojarzyć wszystko ze wszystkim. 
Szczęściem ed pozwala nam olewać tę pseudointegrację i uczyć normalnie. Czytać sylabami na sylabach otwartych a świat poznawać poprzez zabawę, doświadczenie, obserwacje, czy co tam nam akurat pasuje.

Metoda godna polecenia, to oczywiście Montessori, ale ponieważ jej nie znam wystarczająco dobrze, więc nie opiszę (musiałabym cytować cudze blogi a w szczególności cudze zdjęcia gdyż metoda opiera się na specyficznym motessoriańskim materiale, a tego nie chcę robić). Faktem jest, że jedna z moich córek idzie poniekąd zgodnie z założeniami tej metody gdyż uczy się czytać i pisać zupełnie równolegle. Z tym, że nie dysponujemy zestawem pomocy (różowych, niebieskich itp) gdyż nie widziałam potrzeby organizowania sobie zestawów tych pomocy nie mając zamiaru uczyć tą metodą. Z Montessori lubię jej pomysł z szorstkimi literami (kształt litery z papieru ściernego naklejony na kartonik pomaga dziecku zapamiętać jej kształt nie tylko wzrokiem lecz i dotykiem, bardzo cenna pomoc, przydaje się szczególnie w pracy z dziećmi z trudnościami, np u potencjalnych dyslektyków), a jednocześnie nie podoba mi się koncepcja ruchomego alfabetu z liter pisanych na kartonikach, z których układa się całe wyrazy. Moim zdaniem litery pisane powinny się łączyć a takie na kartonikach czy klockach (to z kolei, bardzo popularne klocki glotto, Metoda Rocławskiego, glotto-dydaktyka, link tutaj: http://glottodydaktyka.pl/) łączyć się nie mogą. Leżą obok siebie jak czcionka do liter drukowanych. Nie potrafię tego zaakceptować, więc u siebie w domu odrzuciłam. Posiadam oczywiście kartoniki ze wzorami liter pisanych ale nigdy nie służą nam one do układania wyrazów czy zdań. Znów jednak, niezależnie od własnej opinii, zachęcam by samemu przyjrzeć się tym metodom (Montessorii i Rocławskiemu) i samemu podjąć decyzję. Obie metody mają swoich zwolenników wśród doświadczonych praktyków edukacji przedszkolnej i wczesnoszkolnej a to jest mocny argument ZA. Jednakowoż nie są to ściśle metody nauki czytania. Raczej nauki pisania połączonej z czytaniem.

I niniejszym doszłam do meritum, czyli nauki czytania sylabami. Zanim przejdę do opisu jak to wygląda u nas wspomnę o metodzie sekwencyjno - symultanicznej, zwanej też krakowską. Metoda Jagody Cieszyńskiej. Oczywiście warto zapoznać się z metodą Jagody Cieszyńskiej na przykład tutaj:  http://www.sylaba.info/ . Można kupić zestaw materiałów "Kocham czytać" (jak dla mnie są one drogie, ale nie jestem obiektywna) i pracować z dzieckiem już w wieku przedszkolnym według zaleceń tej metody.
Jestem zwolenniczką czytania sylabowego, ale bez bicia przyznam się, że nigdy nie kupiłam ani jednego zeszytu Cieszyńskiej. Dla mnie wszystkie "metody" mają jedną wspólną wadę. Jeśli chcesz osiągnąć sukces musisz iść ścieżką zaplanowaną przez twórcę metody. Metodyk od tego jest żeby wiedzieć a ty korzystasz z jego pracy, wiedzy, więc robisz to tak jak on zaplanował. Wprowadzasz głoski, sylaby w odgórnie określonej kolejności, utrwalasz tak długo, aż opanowane zostaną w stopniu zaleconym przez metodyka zanim wprowadzisz następne, korzystasz z przygotowanych materiałów itd. [I jest to słuszne, poniekąd, sama doświadczyłam konieczności takiej pracy gdy zmagałam się z nauką czytania mojej najstarszej córki, która zapowiada się na mega dyslektyczkę. Konkretna metoda, określone etapy i długie treningi w ramach tych etapów bardzo nam pomogły. Nadal jednak nie była to metoda uniwersalna zaplanowana dla anonimowej grupy dzieci tylko metoda dopasowana do potrzeb mojej córci przez terapeutkę w poradni. Choć punktem wyjścia była metoda Cieszyńskiej to zmodyfikowana przez terapeutkę.] 
Tymczasem z mojego doświadczenia z pozostałymi córkami wynika, że niewolnicze trzymanie się jednej metody jest nie tylko  niewygodne ale w ogóle nie jest możliwe. Nie sposób wyrokować o skuteczności metody, która została odrzucona przez pacjenta. Wszak nie zmuszę do nauki według niechcianej metody, jest to całkowicie sprzeczne z ideą ed. I nie mam do tego cierpliwości. Nie oznacza to oczywiście, że nie stosuję przymusu do nauki. Stosuję, bo mam wymagania egzaminacyjne i nie mogę czekać, aż moje ukochane dziecko w wieku 11 lat uświadomi sobie, że umiejętność czytania jest mu potrzebna, więc pora jej nabyć. Przymus nauki czytania istnieje więc. Tyle tylko, że metodę nauki wypracowujemy razem. 

Pomijając sytuacje trudne, takie jak ryzyko dysleksji, ewidentne trudności w nauce - a są to sytuacje, które wymagają pomocy specjalisty, nawet jeśli tylko po to by przełamać niechęć młodego człowieka i wesprzeć zmartwionego rodzica, nauka czytania nie musi wymagać "czarów-marów" i mega nakładów finansowych. Wiele dzieci uczy się czytać zupełnie samodzielnie, jeśli się im w tym nie przeszkadza. "Mamo, a co to za literka? A jak się to razem czyta?" Zainteresowane czytaniem dzieciaki w mig chwytają, że inaczej się czyta pojedynczy znak a inaczej w połączeniu z innymi w wyrazie. Czasem wystarczy często czytać razem wodząc palcem po czytanym tekście i odpowiadać na pytania malucha, które szuka odpowiedzi na pytanie "Jak to się robi?". Do tego wystarczy komplet literek magnetycznych przyczepiony do lodówki w kuchni,gdzie można blisko mamy układać wyrazy podpatrzone w książeczce lub na etykiecie produktów trzymanych w lodówce ( można się nauczyć "MASŁO" można "UL. DUKATOWA" można "ALA MA KOTA"  albo "FIAT" czy "MERCEDES", podług woli i zainteresowań). W ten sposób czytać w wieku 5 lat nauczył się mój brat, mój mąż, moja bratanica. Oczywiście można zadać sobie pytanie, czy gdyby tak bystre dzieci były prowadzone jakąś super metodą nie nauczyłyby się czytać w wieku 4 lat? Może i tak, a może nie. Zresztą nie ukrywam, że ja osobiście nie wiem zupełnie po co? Lepszy start w życiu, większa samodzielność, stymulacja intelektualna itd. nie przemawiają do mnie nijak. Trzylatek ma największą frajdę ze wspólnego czytania z mamą, słuchania czytającej mamy. Tak uważam patrząc na moje dzieciaki. Ale zastrzegam - wypowiadam się tylko w oparciu o własne doświadczenia. Za to wspieram wszystkie mamy, które robiąc ed czują przymus wczesnej nauki czytania, bo trzeba, bo mogę, bo muszę, bo zaniedbam dziecko, ale mimo to wcale nie chcą i czują się winne, że tego nie robią. Otóż nie ma takiej konieczności. Można odpuścić, poczekać i nie oznacza to wcale, że dziecko nie nauczy się szybko czytać samo jak będzie starsze. Nasz grunt to wspierać dziecko i podążać za potrzebami, które sygnalizuje ale wszystko elastycznie. Nawet jeśli trzylatek wykazuje zainteresowanie literami i czytaniem to wcale nie ma pewności, że już zaraz się nauczy. Bo może właśnie zaraz znajdzie coś ciekawszego. My mamy luz. Uczyć czytać musimy w pierwszej klasie, czyli 7, a niedługo już 6 latki. Ale możemy nawet dwulatki. A to właśnie my, mamy, mamy najlepsze rozeznanie w potrzebach i możliwościach naszych dzieci. Oraz naszych własnych.

Jakiej książki użyć do nauki czytania? Można nie używać żadnej. Elementarz Falskiego ma sensowne - pod względem stopniowania trudności - teksty. Ale wcale nie jest przygotowany metodycznie pod kątem czytania sylabami. Litery prezentowane są samodzielnie a przykładowe wyrazy dzielone na głoski. Nam to nie przeszkadza, bo ja sylab używam niezależnie od podręczników i naukę czytania rozpoczynam od materiału indywidualnego. "Komnaty Literowe" były genialne i sylabowe, ale ostatnio nie można ich dostać. A wielka szkoda bo to niedrogi i bardzo dobrze przygotowany materiał. "Chcę czytać" K. Kamińskiej należące do materiałów JUKI dla rocznego przygotowania przedszkolnego to sensowny materiał też oparty na sylabie. I tani, można go kupić samodzielnie. Jako materiał do ćwiczeń w czytaniu przydaje się "Książka do ćwiczeń w czytaniu. Metoda 18 struktur wyrazowych". Sama metoda - jako całość - nie warta tego by się w nią angażować, (jest raczej metodą treningu czytania dla dzieci z trudnościami) ale materiał do czytania jest o tyle wygodny, że posegregowany schodowo pod kątem trudności sylabowej budowy wyrazów. Na początek znajdziemy 3 strony zdań składających się tylko z wyrazów dwusylabowych z sylab otwartych. Struktur jest 18 więc bardzo precyzyjne stopniowanie trudności. Godne uwagi dla rodzica, któremu kończą się pomysły na wyrazy i zdania. 
Tyle na temat przetestowanych, używanych u nas materiałów do nauki czytania (testowałam też klasyczne podręczniki, ale to jest właściwie dół, dno i kilometr mułu poniżej. Trzeba się nieźle ubabrać zanim się coś osiągnie. Wyrafinowana metoda utrudniania nauki, być może na zasadzie "co nas nie zabije to nas wzmocni". I czytanki takie głupie...

A teraz, od czego zacząć naukę poza wszystkimi metodami? Od samogłosek miłe panie. Kroku nie zrobimy w sylabach jeśli się dziecię nie nauczy samogłosek. Uczymy się kojarzyć obrazek samogłoski z dźwiękiem. Można przed lustrem, bo na przykład usta mówiąc "o" układają się w kółeczko, czy owal. Literka "e" się uśmiecha podobnie jak buzia, kiedy mówi samogłoskę "e", "a" jest duże i szeroko otwarte, trochę jak namiot, "u" wyciągnięte w ryjek a wygląda jak dołek. W ten sposób można się bawić szukając skojarzeń, które pomogą zapamiętać a później szybko przypomnieć bez wypowiadania głoski tylko przy pomocy samego ułożenia ust. Można też rysować obrazki na samogłoskę pomagające skojarzyć jej obraz literowy z brzmieniem. Jak byśmy tego nie robili prawdą jest, że znajomość samogłosek to podstawa. (Tutaj można tradycyjnie podczas wykonywania ruchomego alfabetu wykorzystać podział kolorystyczny: czerwone są samogłoski a spółgłoski czarne lub niebieskie. Samogłoski daje się śpiewać a próba zaśpiewania spółgłoski zakończy się śpiewaniem "yyyyyy"). Następnie bawimy się w sylaby otwarte. Tu możemy postąpić dwojako. Wprowadzić spółgłoskę i połączyć ją z samogłoskami w sylaby, nauczyć dziecko odczytywać sylabę jako płynne przejście od spółgłoski do samogłoski. Bawimy się w przeciąganie i na końcu dodajemy właściwy dźwięk: "ssssssssaa", "ssssssssu", stopniowo skracamy brzmienie spółgłoski dążąc do szybkiego wypowiedzenia - lub zaśpiewania właśnie - sylaby "sa". To jest metoda dla dzieciaków, które odkryły frajdę literowania czy głoskowania i nie chcą jej porzucić. I tak prędzej czy później muszą zaakceptować sylaby a można im w tym pomóc. Warto nalegać na płynne łączenie poznanych głosek w sylaby. Warto stoczyć o to kilka małych bitew, poświęcić czas na tłumaczenie, prezentacje różnicy między brzmieniem: "p-a-r-a-s-o-l" o "pa-ra-sol". Moje córki, niezależne dusze, bardzo upierały się aby literować, gdy tylko nauczyły się liter. Stopniowo udało się je przekonać do sylab a to znakomicie wpłynęło na przyspieszenie tempa własnej nauki czytania. 
Druga opcja jest taka, że wprowadza się sylabę jako całość zanim dziecię odkryje to nieszczęsne literowanie/głoskowanie (to nie jest to samo, ale dzieci potrafią je stosować wymiennie lub mieszać). Uczymy się sylab jako całości: "ma me mi mo mu my" i dopasowujemy już gotowe sylaby do obrazków bawiąc się w szukanie początku nazwy obrazka - to jedna z zabaw, "ha he hi hu ho" łączymy z obrazkami śmiejących się dzieci i Mikołaja, itd. Szukamy sposobów na zapamiętywanie sylab jako całości. 
Mamy też taką zabawę na początek nauki rozpoznawania sylab, łączymy kartonik ze znajomą już samogłoską z uczoną sylabą tak by samogłoska pasowała do tej w sylabie. I odczytujemy samogłoskę i całą sylabę.
Nasza ulubiona zabawa to klasyczne odczytywanie głośno sylab z karteczek ułożonych na stole.
Zaczynamy od tego, że układam dwa komplety sylab i dziecię ma dopasować takie same, potem ja czytam a dziecię powtarza, potem dziecię czyta tak jak ja ale samo, potem dziecię pokazuje a ja czytam na wyrywki a potem ja pokazuję a dziecię czyta na wyrywki.
Mam do tych zabaw specjalnie przygotowany komplet sylab (wysyłam prywatnie mailem każdemu chętnemu pdf do druku, do tych sylab mam również ruchomy alfabet tak przygotowany, by na kolejnych etapach można było dodawać dowolne samogłoski to sylab otwartych i tworzyć w ten sposób sylaby zamknięte i wyrazy. Sylaby i alfabet są tego samego rozmiaru i tą samą czcionką. Drukowałam na bloku technicznym, moje kartoniki przeżyły już cztery lata i właśnie zaczyna się na nich uczyć czwarta córka, a nie były zafoliowane.) Poniżej wrzucam parę zdjęć.







Oczywiście moje sylaby są w zestawie z drukowanych liter małych oraz w połączeniu pierwsza wielka - druga mała, ponieważ w druku tak właśnie będą wyglądały. Zdanie zaczyna się wielką literą ale w środku wyrazu wielkie litery nie występują. Z moich sylab można więc układać całe zdania. Osobno, do ruchomego alfabetu dołączone są wszystkie znaki interpunkcyjne. Jedno ze zdjęć powyżej prezentuje również naszą zabawę w zapamiętywanie wielkich i małych liter. Ja układam wzór, pierwszy ciąg sylab, a córcia dopasowuje takie same sylaby: ponad moim ciągiem zaczynające się wielką literą a pod nim te, które zaczynają się małą.

Kiedy już opanujemy pierwszy komplet sylab tworzymy z nich proste wyrazy (ma-ma) a następnie uczymy się kolejnego kompletu. Gdy kompletów jest kilka układamy z nich na stole tabliczkę (tak by pod sobą leżały sylaby z takimi samymi samogłoskami i bawimy się w odczytywanie pionowo i poziomo... Wtedy czytamy tak: ma, mo me mi mu my, ta to te ti tu ty, sa so se si su sy albo ma ta sa, mo to so, me te se itd.  To już zabawy sylabowe na dalszym etapie, ale tak czy inaczej wciąż są to jedynie sylaby otwarte. 






W jakiej kolejności dodajemy nowe sylaby (mam na myśli kolejność samogłosek)? Oczywiście każda metoda ma swoją własną kolejność. U nas rządzi zasada użyteczności. Naszym celem jest by dziecko mogło jak najszybciej czytać wyrazy i zdania. Zaczniemy więc od sylab na "m": ma jak mama, kolejne będzie "t": ta jak tata. Teraz układamy już takie wyrazy: "mama", "tata", "mata", "tama", i zabawne a nic nie znaczące: "timu" "mote" itp. Następne zwykle są zestawy sylab z "l", "d" "s" "b" "k" bo już chce się nam układać "lody", "lato", "buty", "lisy", "loki", "kasa" itp. Zwykle wspólnie szukamy wyrazów do ułożenia, często ja układam listy wyrazów i wg. nich wprowadzam nowe sylaby. Czasem bawimy się karteczkami z obrazkami pożyczonymi z gier i loteryjek, oczywiście na początek wyszukuję obrazki tylko do wyrazów dwusylabowych z sylab otwartych. Uważam, że ten etap to już pole do twórczości rodziców i dzieci. Bywa tak, że po załapaniu pierwszych 5 kompletów sylab cała reszta idzie błyskawicznie a dziecię samo upomina się o sylaby zamknięte: "kot", "lis", "sok" i chce układać wyrazy dwusylabowe z sylabą zamkniętą. Uczenie się czytania wolne od określonej metody ma tę zaletę właśnie, że pozwala nam na przeskoczenie pewnego etapu, wcześniejsze wprowadzenie głosek "ę" i "ą" czy dwuznaków. Zwykle te ostatnie dochodzą późno, dziecko potrafi już czytać całe zdania a nawet pierwsze książeczki z serii Czytam sam wydawnictwa EGMONT. Książeczki te nie przestrzegają zasady czytania prostymi sylabami ale za to nie ma w nich trudnych głosek i dwuznaków. Jest to jednak już ten etap nauki czytania,który idzie dużo szybciej - przynajmniej u starszych dzieci - sześcioletnich, na przykład. Jednocześnie pokonujemy trudność zbitek spółgłoskowych, dwuznaków oraz obecność "ą" i "ę". Warto więc zadbać o wypożyczenie prostej książeczki do samodzielnego czytania z biblioteki: jedno zdanie do obrazka i duży druk a oddzielnie pracować na trudniejszych zdaniach i wyrazach. To jest też moment gdy urozmaicenie materiału, zabaw, form ma wielkie znaczenie. Proste książeczki można też pisać samemu a ilustracje tworzyć wspólnie. Proste zdania do losowania i czytania nawet z rozsypanek wyrazowych to kolejna zabawa. Ha! Był taki moment gdy zapisywałam całe arkusze zupełnie przypadkowych kartek wyrazami zdaniami wymyślanymi podczas gotowania, zmywania, wstawiania prania, na spacerze (zawsze miałam przy sobie notesik). Raz były to wyrazy trzysylabowe z sylab otwartych, innym razem wyrazy z sylab otwartych i jednej zamkniętej z głoską "sz", innym znów same jednosylabowe zamknięte z "ą" i "ę". Gdy ćwiczyłyśmy czytanie nowej trudności to skupiałyśmy się na nim kilka dni. Inne zabawy to rozsypanki sylabowe: "jaki wyraz możesz ułożyć z leżących tu sylab?" i niekoniecznie musiał być to prawdziwy wyraz. Chodziło głównie o to, żeby był dobrze odczytany. 
Kolejnym etapem są gry, które dzielą już wyraz na głoski i litery  i tu pojawiają się rozsypanki literowe oraz klasyczne scrabble lub takie w wersji junior. Jeśli dziecko raz załapało porządnie czytanie sylabowe to takie gry i zabawy są przygotowaniem do pisania bo pisząc dziecko i tak zaczyna samo,intuicyjnie dzielić wypowiadane sylaby na kolejno zapisywane litery...

Większość pomocy, czyli wyrazów do czytania oraz zdań, wykonywałam samodzielnie. I nadal wykonuję. Piszę odręcznie literami drukowanymi  na brystolu lub drukuję. Można w ten sposób zorganizować jeszcze grę "w ogonki" czyli łączyć wyrazy w ciąg, w którym każdy kolejny zaczyna się głoską, którą zakończył się poprzedni. Albo grę w łączenie rymów.
Bardzo dobrą formą tych gier jest memo: szukanie par takich samych sylab (albo różniących się jedynie zapisem wielkie i małe litery), szukanie par takich samych wyrazów lub par rymujących się wyrazów. 
Inna prosta gra to łączenie w pary obrazka z podpisem a dla młodszych, zaczynających naukę dzieci obrazek i sylaba, która zaczyna jego nazwę (obrazek butów i sylaba "bu"). Jeszcze inna prosta zabawa to losowanie sylaby i wyszukiwanie jak najwięcej wyrazów zaczynających się na tę sylabę. 
Sylaby można pisać na kamykach, naklejać na kapsle lub nakrętki, drukować na kartonikach... ilość możliwości uatrakcyjnienia tych zabaw jest niemal nieograniczona a wszystko zależy od naszej własnej twórczości. 
Czasem przychodzi taki moment, że dziecko zwyczajnie zaczyna płynnie, choć wolno, czytać już wszystko. Tabliczki z nazwami ulic, etykiety z opakowań z jedzeniem, posty na fb... Wtedy nasza rola ogranicza się do zapisania dziecka do biblioteki (jeśli jeszcześmy tego nie zrobili) i do regularnego zabierania tam młodego człowieka zawsze gdy my sami idziemy zmienić książkę. Bo oczywiście zmieniamy książki w bibliotece nie rzadziej niż raz - dwa razy w miesiącu, prawda?  

PS. Dopisek ten robię w dniu 18 maja 2016r, dla wszystkich, którzy czytają ten artykuł  i obawiają się, że ponieważ jest on stary to nie aktualny. Otóż szanowny czytelniku, jak najbardziej, jeśli potrzebujesz, dziś również wyślę Ci sylaby. Tak samo jak rok temu :). Zawsze bezpieczniej napisać prywatnie na mój mail, ale równie rzetelnie staram się odpowiadać na prośby zawarte w komentarzach. 
Powodzenia w zmaganiach.

P.S.2. U mnie ta córeczka, która uwieczniona jest na zdjęciach teraz już samodzielnie śmiga przez książki, zapisana do dwóch bibliotek, a czasem czyta na głos młodszym siostrom. A my brniemy przez sylaby z czwartą, 5,5 letnią córeczką. Na razie lajtowo, nie ma pośpiechu. Od września już na poważnie.

P.S.3. Sytuacja na rok 2019 - czwarta córeczka nauczyła się czytać w wieku 6 lat, a w wieku 7 ze zdumieniem odkryliśmy u niej wyraźne sygnały kłopotów dyslektycznych, ale głównie w czytaniu nut! ha :)  każde dziecko jest inne. Mamy już za sobą naukę czytania piątej córki, która po sylaby nie sięgnęła ani razu, po prostu... nauczyła się czytać. Najpierw nauczyła się rozróżniać wszystkie litery, gdy miała 4,5 roku, a w wieku 5 lat sama, intuicyjnie zaczęła je łączyć ze sobą w sylaby. Czytała sylabami wszystko co jej wpadło w ręce, a zaczynała na Falskim. Teraz, ma 6 lat, czyta płynie i codziennie sama sobie, do poduszki, kolejną książkę. I oczywiście pisze :). Właśnie 6 córka zaczyna dopytywać się o litery i  rozpoznawać samogłoski. Ciekawe ile jej zajmie nauka czytania...