Ostatni post napisałam jakieś lata świetlne temu! Nie bez powodu. Mam na stanie obecnie 7 panienek i pisanie nowych postów zajmuje mi zbyt dużo czasu. Zbyt dużo czasu zabiera mojej rodzinie, a każda minuta się liczy. W dzień i w nocy. Ale dojadała mi pewna... sytuacja i podzielę się nią, bo to spory problem i mam potrzebę się wygadać, ja wiem? może wypisać.
Otóż dopadła mnie szkoła.
Mianowicie moja nastoletnia córka postanowiła sprawdzić "jak to w szkole jest" i poszła do szkoły. Normalnej takiej, co to ją z cegieł pobudowali, ma status rejonowej (bo na żadne prywatne czy stowarzyszeniowe cuda nas nie stać), stoi sobie beztrosko po drugiej stronie ulicy, z okna ją widać. Nieduża nawet. Szkoła jak szkoła, opinie ma różne - jak ludzie, którzy je piszą. Nie ma co się rozpisywać... Ale...
Ale jest duże.
Albowiem ja, szanowni państwo, nauczyłam się, że jak mi kamyk wpadnie do buta to się zatrzymuję, kamyk wytrząsam, but wdziewam i idę dalej, bez narzekania. A teraz mam wrażenie, że do butów nawpadało mi kamyków i nijak je wytrząsnąć. Pozostaje iść zaciskając zęby, albo jakoś na palcach, utykając, dodać można narzekanie, ale nic zrobić nie można! Bo szkoła, drodzy państwo, jest pomysłem mojego dziecka. Nastolatek nie kamyk. Ani nie wytrząsnę, ani nie przełożę. Ponarzekać mogę, tylko co to da?
Spotkałam się byłam z krytyką takiej negatywnej motywacji podejmowania edukacji domowej, że to niedobrze, jak się ed podejmuje tylko z tego powodu, gdy uważamy, że szkoła jest be. Że pomysł trzeba mieć, własny program, jakieś takie idee, plany, odszkolnienie, cuda na kiju... unschooling najlepiej. A dzisiaj, po dwóch tygodniach szkoły, (które nastąpiły u mnie po 8 latach edukacji domowej) mówię wam - niechęć do szkoły to świetna motywacja, żeby podjąć i robić ed. Plan, program, idea - się wszystko jakoś w trakcie ułoży i wymyśli. Ale z systemu ciec! To jest sukces i wygrana. Wolność.
Szkoła w ciągu dwóch tygodni pokazała mi, że ten system ma tylko jeden cel. Podnieść poprzeczkę i czekać, przyglądając się, jak wysoko uda mi się skoczyć?
Dziecko ma jakieś tam swoje zajęcia popołudniowe, jakieś plany, talenty, które rozwija czy pasje. Co robi szkoła? Po dwóch tygodniach totalnie zmienia plan zajęć. Totalnie. Córka ma zajęcia w szkole muzycznej cztery razy w tygodniu, raz w sobotę - dyplom robi to trochę tego jakieś, orkiestra, fortepian itd. Po zmianie planu nie ma szans, żeby zdążyła z jednej szkoły do drugiej. Plan się wziął i zmienił i już. Wyżej d... - jak to się brzydko mówi - nie podskoczysz. Czyli ja, do tej pory wolny człowiek, muszę zwalniać, tłumaczyć, jakieś zajęcia przekładać na - założę się - piątek o 19:30. Wszak każdy rodzic marzy, żeby w piątek o 19:30 wozić dziecko na dodatkowe lekcje. Pojęcia nie mam jak to się skończy, ale wkurzona jestem maksymalnie. Ktoś mi podniósł poprzeczkę, stoi i się przygląda - skoczę czy nie? Siódemka dzieci i ed to wyzwanie? Żadne. Doskoczyć do szkolnego systemu - to wyzwanie. Może się to i poukłada, ale ja nie mam na to wpływu. Ja się muszę dostosować. Mieć nadzieję, że się poukłada. Gdzie jest moja wola sprawcza? Nie ma. W piątek było 6 lekcji w planie, a w poniedziałek jest 8 i już. Dodatkowo to oznacza, że ja - mając codziennie dwudaniowy obiad w domu - muszę opłacić obiady w szkole. Żeby dziecko miało szansę coś ciepłego zjeść - pod warunkiem że zdąży pomiędzy lekcjami. Ostatnio nie zdążyło, bo zanim kolejka wydająca obiad przeszła czasu na jedzenie zostało 5 minut..
A system siedzi z boku, patrzy na mnie kaprawymi ślepiami i chichocze złośliwie. "Skoczy, czy nie skoczy?"
Pierwsze zebranie szkolne trwało ponad półtorej godziny i nawet nie było żadnej rodzicielskiej dyskusji. Wypełniłam za to około 10 różnych formularzy i świstków i wysłuchałam kilkunastu absurdalnych "tworów" typu "system szkolnego oceniania". Pojęcia nie macie jakie absurdy kryją się w szkolnej ocenie z wychowania - z 10 punktów ma! Przy czym punktualność jest w 1 punkcie, schludny strój w 3 punkcie, a zachowanie zgodne z wartościami takimi jak uczciwość, prawość i koleżeństwo w 9.
Wciąż jeszcze zastanawiacie się "Czy szkoła nie byłaby jednak lepszym rozwiązaniem?"
Słuchałam niezmiernie ważnych informacji przekazywanych przez wychowawczynię, starając się ignorować ponaglające smsy od męża, bo wciąż jeszcze kilka papierków miałam do wypełnienia, a w tym czasie system siedział z boku trzymając się za brzuch i ryczał ze śmiechu "Ja dopiero z tobą zaczynam!"
Dziś przyjrzałam się nowemu planowi lekcji mojej córki. Co jest w środku? Wiecie - to już nie jest moja broszka, ale 7 klasę robiłyśmy w zeszłym roku ze starszą córką i wiem, mniej więcej, jak program wygląda. Oczy przecieram - nie wierzę! Trzy geografie i jedna historia. Może w drugim semestrze to się zmieni, no pojęcia nie mam, to niewiarygodne jest. Znam wymagania podstawy programowej dla tego etapu! 10 miesięcy po około 4 tygodnie, wiadomo ferie, święta i inne takie, masa lekcji odpada, ile tego wyjdzie? 30 godzin lekcyjnych na zrealizowanie tych wymagań? System rechoce złośliwie przycupnąwszy w progu... Nierealne. Ed dawało mi zawsze szansę na poświęcanie tyle czasu ile było trzeba, przywykłam do luksusu. Do wolności. Teraz tylko przecieram oczy. Ale zaraz, jak to.... Nie umiem tak bezradnie się przyglądać, wezmę i przestudiuję jakąś ramówkę godzinową, może w 2 semestrze będzie 1 geografia i 3 historie? Jakim cudem mając jedną godzinę tygodniowo 13 latek ma umieć "ocenić" sytuację polski tuż po osiągnięciu nieodległości, czy ocenić trudności z jakimi zmagali się twórcy Niepodległej czy ocenić szanse Polski podczas powstania styczniowego? Znaczy będę miała ed po godzinach...
Wiadomo, to jest takie narzekanie moje na ten system, który siedzi w progu i rechoce złośliwie, podczas gdy ja muszę jakoś się do niego dostosować, bo córeczka sobie zażyczyła sprawdzić jak to w szkole jest...
Pamiętajcie - pragnienie ucieczki od systemu, pragnienie wolności to bardzo silna motywacja. Nie dajcie sobie wmówić, że negowanie szkoły to zły powód podjęcia ed. To po prostu powód. Nie każdy ma ochotę spędzać życie usiłując przeskoczyć kolejną poprzeczkę zawieszoną przez system. Jeśli ktoś chce sam sobie wieszać poprzeczki - to niech omija system, nie pozwoli mu rechotać przy swoim progu, a swoje poprzeczki zawiesza sam, tam - gdzie będzie miał ochotę, potrzebę i motywację skakać.