poniedziałek, 13 lutego 2012

Pomelo czy cytryna? Pycha czy blee? I skąd wiesz, że jesteśmy w łazience? Czyli zmysłowe zabawy

Tak, tak, właśnie zmysłowe zabawy, żadnej pomyłki w tytule nie ma. I choć to nie zaplanowany tekst o edukacji seksualnej to rzecz pisana jest o zmysłach. Dotyk, smak, zapach, słuch, wzrok. Dla nas, dorosłych oczywiste jest ich znaczenie, ale małe dzieci zupełnie nie potrafią ich wyróżnić i zdefiniować. Dlatego pomagamy.

Program przewiduje, że dziecko potrafi wyróżnić, nazwać i określić funkcje części ciała, oraz szczegółowiej - "wyposażenie" głowy. [Zabawne określenie? Jakoś najlepiej mi tu pasuje] Ciało człowieka to wdzięczny temat i choć zdjęć mi brakuje opiszę w kilku zdaniach realizację projektu. Zaczęło się oczywiście w wannie, nauka mycia to fantastyczny moment by nawet niemówiące jeszcze maluchy uczyć... "myjemy nóżkę, i drugą nóżkę, a teraz stópki... o masz łaskotki?" i koszmar mycia jest wspaniałą przygodą! Ale do rzeczy. Moje panny już weszły w etap samodzielności pełnej, każda ma swoją myjkę, mydlimy je a następnie myjemy... prawe kolano, lewą łydkę, ramię, przedramię, pośladki i całą resztę oczywiście szczegółowo nazywając. No oczywiście nie każda kąpiel tak wygląda, ale czasem naprawdę szalejemy.

Pewnego dnia, w porze zajęć, wyciągnęłam trzy wielkie kartony, każda panienka została na swoim kartonie odrysowana (co nie było łatwe na przykład w przypadku Nadziejki, która ma łaskotki wszędzie) i panienki uzupełniały plakaty, nazywałyśmy części ciała itd. Przejrzałam też zasoby znajomych bibliotek, wypożyczyłam kilka ciekawych publikacji przygotowanych dla przedszkolaków i w ciągu trzech miesięcy (książki wymieniane na inne i przedłużane) dziewczynki wraz ze mną czytały, oglądały obrazki, przesuwały elementy ruchome np poznając drogę jedzenie od "wejścia" do "wyjścia" czy też śledziły rozwój dzieciątka w łonie matki (tu rozmowa dotyczyła wspomnień sprzed ponad roku, gdy ja sama nosiłam taki wielki brzuch) a na kolejnych kartach książek śledziłyśmy też kolejne etapy życia człowieka. Od tej pory niestety stałe już tematy rozmów to pochodzenie kupy (niestety bo kupa przypomina się przy jedzeniu), bicie serca i czy u każdego je słychać, niekończące się pytania "a do czego tak właściwie służy wątroba albo nerki?" i "czy naprawdę każdy musi umrzeć? mamo a kiedy ty też będziesz stara i umrzesz? kiedy ja będę dorosła?" itd, temat rzeka oczywiście.

"Wyposażenie" głowy zostało już dawno umiejscowione i zapamiętane, ale wiedzieć, że się ma uszy a rozumieć czym one są, jaką mają funkcję i uświadomić sobie jak bardzo są ważne! O, to już inna sprawa. Wiadomo, że nie można przewidzieć, kiedy dokładnie nastąpi moment "olśnienia" u dziecka [dorosłym, którzy nie wiedzą o czym mówię objaśniam: to jest ten moment, w którym czujemy i rozumiemy w pełni i głęboko istotę rzeczy, jest to moment odkrycie i właściwego zrozumienia, bezcenny i niezastąpiony przez żadne wyuczone lekcje], a żeby dziecko naprawę załapało o co chodzi z tymi zmysłami musi nastąpić olśnienie własnie. Ja, ze swojego dzieciństwa pamiętam to tak: lekki bezdech, jasność w głowie "ach, więc to tak!" wykrzyknik pełen zachwytu i głęboka radość oraz satysfakcja, że się zrozumiało. Niezwykłe, niezapomniane przeżycie. Nawet lekcję z rachunku prawdopodobieństwa zamieniło w jedną z najpiękniejszych chwil w moim życiu. Osobiście polecam.
Wracając do meritum, nie można przewidzieć momentu tego "olśnienia" u dziecka. Zresztą dla większości sześciolatków za wcześnie jest na olśnienie w kwestii zmysłów, za bardzo abstrakcyjne pojęcia. Ale zabawę miałyśmy i tak przednią organizując zajęcia z wąchania, smakowania, słuchania i dotykania.

Na początek ekipa (Nadziejka 6,5l, Hela 5,5l, moja Łucja i Różyczka, córka Kasi 3,5l)dostała polecenie wybrania sobie wygodnych chustek i szalików do zasłonięcia oczu. Natsępnie wybrałyśmy się na wycieczkę po domu. Na początek - do łazienki. Dziewczyki zaprowadzone po omacku i wśród chichotów musiały rozpoznać pomieszczenie słuchając odgłosów. Szum wody, wiatrak wentylatora i pogłos zdradziły, że jesteśmy w łazience. Zaprowadzone na klatkę schodową dziewczynki również słuchając echa i odczuwając chłód rozpoznały miejsce. Następnie wróciłyśmy do kuchni.

Na stole ustawione zostały kubeczki z substancjami: obojętna w smaku mąka, słodki cukier, słona sól, gorzkie kakao (he he, a tak ładnie pachnie, no nie?) oraz począstkowana cytryna, która od razu zmyliła dzieci wyglądem, bo w tej formie zupełnie z innym cytrusem się pannom skojarzyła. Kosztowanie smaku było zabawne, dziewczynki oczywiście podglądały więc trzeba było podmieniać zawartość łyżeczki, dzięki temu wprowadziłyśmy trochę zamieszania. Gdy dziewczynki były przekonane, że w filiżance jest cukier, dostały sól, gdy zapach zdradził im, że kakao (bo przed smakowaniem prosiłyśmy o wąchanie) to smak okazał się paskudny. Cytryna - niechętnie macana i ugniatana (chodziło nam oczywiście o poznanie dotykowe, ale dzieci wcale nie miały ochoty brudzić sobie rączek) zapachem i wyglądam oszukała, że jest Pomelo, owocem, którym w kawałkach zawsze dziewczynki częstuje dziadek, tymczasem w smaku okazała się być niedobra, kwaśna. Tylko niewinna, niepozorna, bezzapachowa mąka była "normalna". Ciekawe poniekąd spostrzeżenie... i jakże trafione! Dla mnie smak obojętny, dla mojej córki, która tego słowa nie zna jeszcze - normalny.

Zdjęcie autorstwa nieocenionej Kasi, przyjaciółki, wspólniczki i bratowej - mamy Róży, a pani z mikrofonem to Joanna Bogusławska nagrywająca materiał do reportażu dla Trójki.

Kolejna zabawa polegała na rozpoznawaniu przedmiotu dotykiem, w pudełku zgromadzone były proste przedmioty codziennego użytku i zabawki: miś, torebka, kubek itp... Dziewczynki z zasłoniętymi oczami rozpoznawały co to jest ale prosiłam też, żeby wyjaśniły to skąd wiedzą! Oraz co czują gdy przedmiotu dotykają. I te dodatkowe zadania okazały się być trudniejsze, uczyłyśmy się więc nowych słów, czy utrwalałyśmy je raczej bo przecież panienki poznały je już dawniej: szorstki, twardy, miękkie, gładki, włochaty, zimny, śliski, suchy, mokry itd.

Przyszła również pora na rozpoznanie słuchem. Dziewczynki miały już dość zasłaniania oczu, więc po prostu zaszeleściłam torebką za ich plecami... Szybciutko udało się dźwięk rozszyfrować, zresztą jednej z najmłodszych uczestniczek zabawy czyli mądrej Różyczce :). Było jeszcze stukanie, dzwonienie, szelest papieru.

Na koniec sięgnęłyśmy po książkę pokazującą i opisującą ciało człowieka i przeglądając ją zebrałyśmy "do kupy", usystematyzowałyśmy zdobytą podczas doświadczeń i zabawy wiedzę, policzyłyśmy zmysły, powtórzyłyśmy poznane i przypomniane nowe słowa opisujące smaki, zapachy, dźwięki i wrażenia dotykowe, oraz rozmawiałyśmy chwilkę o tym co możemy dzięki oczom dostrzec, czego inne zmysły nam nie powiedzą.

Opis zdjęcia jak wyżej.

A co było najtrudniejsze? Skończenie zajęć."Mamo, już? Nie!" "A nie możemy jeszcze trochę?"

Poniżej wrzucam link link do reportażu o ed, w którego środku kilka cytatów z zajęć można usłyszeć. Można też usłyszeć mądre wypowiedzi Kasi i Jerzego. I niemożebnie irytującą wypowiedź pani psycholog Piotrowskiej dotyczącą jakże istotnej w naszym życiu socjalizacji "chamstwem". [Druga część ostatniego zdania ocieka sarkazmem, oczywiście celowym i zamierzonym]

http://www.polskieradio.pl/80/1007/Artykul/527388,Mama-mnie-uczy-Joanna-Boguslawska