poniedziałek, 7 stycznia 2013

Wizyta u Króla Jegomości

Korzystając z listopadowych darmowych wejść udałyśmy się z wizytą do Łazienek Królewskich zwiedzać Pałac. Pewnie, że dawno to było, więc post jest swego rodzaju zapisem wydarzeń historycznych, ale czasem pewne sprawy układają mi się w głowie i dojrzewają do opisu tygodniami. Nie przepadam za prowadzeniem bloga w stylu dziennika, pamiętnika czy stałej relacji z naszych poczynań, a treść postu jest aktualna nadal. I przemyślana. Poza tym minęło trochę czasu i można mieć nadzieję, że większość szczegółów zapomniałam i tekst będzie krótszy. Oby.

Wycieczkę zaplanowała moja mama (mądra i pomysłowa a w dodatku miłośniczka historii Polski, kultury szeroko rozumianej i edukacji wyrastającej z korzeni), a warto wiedzieć, że gdy taki spacer planuje moja mama to nie ograniczy się do kilkorga wnucząt tylko weźmie wszystkie dzieci swoich dzieci, jak leci. A moja mama ma tych wnucząt już 11! Najmłodsze się nie kwalifikowały wiekiem, również jeden ze starszych wnuczków później kończył szkołę i tak na wycieczkę wybrałyśmy się moja mama, ja oraz osiem dziewczynek w wieku od 2 lat do 8. Dominowały przedszkolaki.
Czy w ogóle jest sens zabierać tak małe dzieci w takie miejsce? Pytanie to po cichu zada sobie każdy chyba dorosły. I ja, przed wycieczką, miałam wątpliwości. Teraz jestem jednak przekonana, że tak.

Wszystkie dziewczynki były zaintrygowane planem zwiedzania królewskiej siedziby: "Tam mieszkał prawdziwy król? I nosił koronę? A miał córeczki - królewny? Czy one też tam z nim mieszkały?" Poza tym moją Helenkę fascynowało, że Pałac wraz z parkiem nazywany jest Łazienkami. Koncepcja zwiedzania królewskiej łazienki była z jednej strony ciut obrzydliwa: "Fuj! Jedziemy na wycieczkę do łazienki?"; z drugiej intrygująca: "To król miał taką wielką łazienkę? I się w niej kąpał? I robił tam...?" Moje córeczki wyruszyły na wyprawę zaopatrzone w długi dość wstęp obszernie opisujący koncepcję łaźni oraz jej funkcje i uspokojone w kwestii miejsca, które będą oglądać. Wstęp był jednak nie dość treściwy, a to z mojej winy, bom zwyczajnie zapomniała o obecności mitologii greckiej w Pałacu i nie uprzedziłam dziewczyn, że natkniemy się na dziwne, a na domiar złego w większości gołe posągi. Trzeba było reagować na bieżąco. Ale po kolei.

Zaczęłyśmy od "kupienia" biletów. Wprawdzie za darmo, ale drukowane są rzetelnie dla wszystkich zwiedzających. Widok wart zapamiętania to wyraz twarzy pani bilety drukującej gdy zobaczyła naszą ekipę. Małe dzieci mają to do siebie, że nieustannie się ruszają i tam gdzie jest ich zaledwie ósemka niedoświadczone oko widzi co najmniej dwadzieścioro. Dużo małych, rozłażących się beztrosko po kątach i nieustannie gadających dziewczynek (wnuczki mojej babci układają się parami, a nawet jedną trójką w rówieśniczym wieku, na dodatek różnice wieku są małe co sprawia, że rozmawiają wszystkie ze wszystkimi jednocześnie na każdy temat), a do opieki jedna mała i chuda dziewczyna, i druga jeszcze mniejsza, siwiejąca kobietka. Obie my zapewne sprawiające wrażenie totalnej bezradności. Tylko ci, którzy znają dobrze moją rodzinę wiedzą jaka siła i determinacja w nas tkwi, takich delikatnych pozornie osóbkach. Na szczęście krótka rozmowa z dziewczynkami przygotowująca zwiedzanie uspokoiła miłą panią i bilety zostały z uśmiechem rozdane, a nasza grupka serdecznie powitana w progach Pałacu.

Od tej pory było już tylko coraz milej. O paniach oraz panach stojących na straży skarbów sal pałacowych mówić mogę tylko w superlatywach. Byłyśmy witane uśmiechem, opowiadano nam fascynujące historie i anegdotki, pomagano czasem strofować (bardzo taktownie) niesubordynowane czterolatki - a nie ma to jak uwaga zwrócona przez Ważną-Panią-Dużo-Ważniejszą-Niż-Mama.

Co mogą robić w Pałacu małe dzieci? Oczywiście nie sposób oczekiwać by interesowało je kto projektował, i w którym wieku, sale łaziebne, czy całość Pałacu; kto był pierwszym właścicielem itd. Ale tyle jest innych fascynujących rzeczy! Po czym rozpoznać salę pełniącą funkcję królewskiej łazienki? Po kafelkach pokrywających ściany, a każdy inny, wszystkie ręcznie malowane bo w Tamtych Dawnych Czasach fabryk i maszyn nie było. I dziewczynki z bliziutka oglądały kafelki mniejsze niż ich dłonie. Następna sala była nie dość, że duża to jeszcze miała fantastyczną podłogę - stworzoną do gry w klasy! Skomplikowany wzór z drewnianych płytek kusił i rozbudzał wyobraźnię. Nie można jednak pozwolić dzieciom skakać jak pasikoniki po królewskich komnatach! Uklękłyśmy by podziwiać intarsjowany parkiet wyglądający zupełnie jak skomplikowana mozaika z drewnianych klocków. Zupełnie inaczej chodzi się po "dziele sztuki" niż po zwykłym parkiecie.
Z sufitów zwieszały się ogromne żyrandole projektowane do oświetlenia pałacu za pomocą świec, ogromnej ich ilości, i ozdobione migoczącymi kryształkami - "mamo, patrz! brylanty!". W salach stoją krzesła i fotele, na których nie wolno siadać - kolejne dziwo, ogromne mnóstwo obrazów na ścianach, a po wizycie w Muzeum Narodowym dziewczynki wiedzą już czym jest Galeria obrazów. Z pomocą pani strzegącej sali udało się pokazać dziewczynkom króla, jego rodziców, jego brata, bratanka, wizerunek żony.
O szczegółowe powiązania rodzinne pilnie dopytywała się moja najstarsza córka. Jak również dziwiła białym perukom i zniesmaczona była brakiem korony na królewskiej głowie.

Nasze panny przed portretem Stanisława Augusta:




Dziewczynki oglądały również ustawioną w gablocie broń, z którą król chodził na polowania "I strzelał do zwierząt?!" z rozpaczą dopytywały się dziewczynki. W innej gablocie podziwiały dzieciaki czekoladę, którą król dostał w prezencie i nie zjadł. "A dlaczego nie zjadł? Też miał alergię?"

Po przejściu kilku kolejnych sal jedna z bystrych dziewczynek zauważyła, że zegary są dziwne. Dzieci zauważają takie rzeczy, których człowiek się wcale nie spodziewa i jeśli mogą penetrować jakieś miejsce samodzielnie, a dodatkowo zadawać pytania nie zasypywane masą informacji, które wcale ich nie interesują - wtedy właśnie dzieci zaskakują wnikliwością.
Było tak.
W każdej sali znajdował się przedmiot, który zapewne omiotłam wzrokiem, zachwyciłam się przez chwilę i poszłabym dalej bez słowa ale mały obserwator spytał: "Co to jest?" "Zegar". "Jak to: zegar? Dziwny!" I w każdej kolejnej sali sytuacja się powtarzała. Bezbłędnie wyłowiony z tła zegar poddawany był wnikliwym oględzinom i bezceremonialnie odarty z zabytkowej czci. "Ten też jest dziwny." W prostych słowach wytłumaczyłam, że zegar służył nie tylko do odmierzania czasu ale i ozdobie, a poza tym wykonywany był jak dzieło sztuki, przez artystę. A kanony piękna od tamtych czasów uległy zmianom i to co dziś wydaje się im dziwne wtedy było eleganckie, stylowe, piękne. Zaraz z dodatkowym wyjaśnieniem pospieszyła kolejna miła pani. Wyjaśniła, że król kochał zegary, zbierał i miał ich całą kolekcję. Pokazała nam kilka kolejnych - jeden będący sporą rzeźbą Chronosa dźwigającego na barkach kulę ziemską, inny umieszczony na spodzie klatki dla ptaka.
To były dopiero dziwy!

Chronos - zdjęcie pochodzi z Wikipedii.


Sala balowa zrobiła na dziewczynkach ogromne wrażenie. Zaskoczyła również dziewczynki wielkimi, dziwnymi, marmurowymi rzeźbami (które to rzeźby cudem uniknęły masowego obmacania bo dziewczynki poczuły gwałtowną potrzebę dotknięcia marmuru, na szczęście niewielką chwilę później wspinałyśmy się po marmurowych schodach, a te obmacywać można było do woli, więc pragnieniu dotknięcia marmuru stało się zadość), żyrandolami, oraz galerią minstreli. "To jest na pewno miejsce dla króla!" podziwiała najstarsza z ekipy ośmiolatka. "Raczej dla muzyków przygrywających podczas balu" odpowiedziałam spokojnie. "Nie!" oburzyła się "na pewno dla króla!". Na podwyższeniu, schowane za barierką fotele tapicerowane czerwonym aksamitem, jak nie dla króla to dla kogo? Dla jakiegoś grajka, który przygrywa do kotleta? "O tempora! O mores!" westchnę sobie w duchu... "Przecież sala balowa służyła do tańca, tak królowi, jak i jego gościom, po co mu tak odgrodzone miejsce do siedzenia? To nie sala audiencyjna." Niestety, dzieweczka zawiodła się srodze i z markotną miną poszła podziwiać kolejne cudo, chyba nie do końca przekonana. Zaś kolejne cudo było posągiem gołego mężczyzny. "Mamo! on ma pupę na wierzchu! wcale nie ma majtek!" rozchichotała się czterolatka. Pod gołym panem, na straży komina ustawiono dwie inne rzeźby, dziwne, symboliczne postacie z mitologii. Drugi kominek, po przeciwległej stronie sali balowej podobnie robił podobne wrażenie. I tak poznały panienki bożka Pana, centaura, Cerbera, króla Midasa, Apolla, modę na rzeźby bez majtek... Pytania zostały zadane, odpowiedzi udzielone, chichoty w końcu też ucichły.

Posąg Apolla "bez majtek" majaczy daleko, a barierkę oddzielająca galerię dla orkiestry widać po prawej stronie (zdjęcie pochodzi ze strony http://fotopolska.eu/Warszawa/WszystkieZdjecia/b6255,Palac_na_Wodzie.html?najnowsze):


Oczywiście łóżko w sypialni wywołało sporo domysłów: "Na pewno jest rozkładane!" i podobnie jak poprzednio uprzejma pani wyjaśniła dziewczynkom, że w "owych czasach" król sypiał oparty o stos poduszek w pozycji niemal siedzącej, więc długaśne łóżko nie było mu wcale potrzebne... Nie ukrywam, że informacją tą miła pani rozjaśniła mroki również w moim umyśle, bo zawsze te małe łóżka mnie fascynowały i podejrzewałam, że nie są prawdziwe wcale tylko wstawione z potrzeby wizualizacji sypialni dla zwiedzających. Bo prawdziwe łoża z pewnością były ogromne i zajmowały za dużo miejsca. A tu taka niespodzianka!
Jednocześnie ta miła pani zabiła mi ćwieka, obejrzałam to łóżko dokładnie i doszłam do wniosku, że jedno z dwojga: albo nigdy seksu tam król nie uprawiał albo uprawiał i nie lubił. W obu sytuacjach był ofiarą systemu, zwyczaju i mody. Ale cóż, nobless oblige. Zakładam, że jego morganatyczna żona (z którą miał czwórkę dzieci) mieszkająca osobno miała już łoże bardziej przypominające współczesne, przynajmniej rozmiarami. Chyba, że nie...

Zdjęcie sypialni pochodzi z tego samego, co poprzednie zdjęcie - sali balowej, źródła. (Oczywiście samodzielne fotografowanie było wykluczone z powodu marnego światła naturalnego i kategorycznego zakazu używania lamp błyskowych.)


Wiele jeszcze innych cudów widziałyśmy: królewską pracownię - bowiem król był pracoholikiem podobno, a w pracowni podziwiać można pomysłowy stół kreślarski, taki z jakiego sam król korzystał, prywatne apartamenty królewskiego kamerdynera, do których idzie się wąskim korytarzem - dla służby, monumentalne posągi najwspanialszych królów Polski i dużo innych, których już nie pamiętam (na szczęście dla czytelników).

Na koniec jeszcze dwa małe akapity.
Pierwsza dotyczy pawianów zamieszkujących park łazienkowski. Dlaczego pawiany? Bóg raczy wiedzieć! Widziałyśmy pawiany w zoo (trafiły nam się nawet takie iskające się, lejące ciepłym moczem na wszystko i nawet spółkujące nie mówiąc o tym, że niemożebnie się wydzierają wszystkie jednocześnie, powinny się więc jakoś w pamięci zapisać), a pomimo to uroczy ptaszek z barwnym ogonem pawianem pozostaje niezmiennie. Widocznie "paw" brzmi zbyt krótko by brzmiał dość dumnie. Dość, że pawiany są tak tak oswojone, że niemal z ręki jedzą, a niesforną dziewczynką potrafią podobno nawet w palec dziobnąć. Wrażenie - bezcenne! Pawie pobiły na głowę króla i cuda jego pałacu.

Na zakończenie raczej refleksja moja niż anegdota. Otóż, jak łatwo sobie wyobrazić, gdy kto wyobraźnię żywą posiada, robiłyśmy spore wrażenie wśród przemiłej i pomocnej ekipy strzegącej Pałacu. Dwie małe kobietki oraz osiem jeszcze mniejszych dziewczyneczek wniosły do sal pałacowych zamieszanie, rozmowy, setki pytań, sporo bezceremonialnych komentarzy, słowem to właśnie czego w Muzeum spodziewać się nie należy. Pośród statecznych par i małych grupek starszych ludzi oraz zorganizowanych grup studenckich byłyśmy ewenementem. Zostałyśmy oprowadzone, objaśnione, doinformowane, a na koniec bardzo ciepło zaproszone ponownie (darmowe wejścia w Pałacu na wodzie są w każdy czwartek, przez cały rok). Dzieci szczęśliwie nic nie zepsuły, najazd tatarów przeżyli bez szkody tak Pałac, jak i my. A gdy wychodziłyśmy sympatyczni panowie stojący na straży wejścia i wyjścia skomplementowali nas - dzielne kobiety - oraz nasze panieneczki - mądre i grzeczne dzieci. Balsam na duszę zmęczonych kobiet wielodzietnych. ;)
To zastanawiające jak różne emocje wywołuje nasza, bogata w dzieci, rodzina. Wręcz skrajne. Zdecydowanie miło jest przekonać się, że są ludzie, których nasz widok cieszy, a nie przeraża. Którzy serdecznie rozmawiają i pomagają zamiast obrócić się do domniemanej patologii plecami.
W takie miejsca chce się wracać.