piątek, 29 sierpnia 2014

Podręcznikowe absurdy. Zadania różne


Jest to kolejna część mojego pastwienia się nad podręcznikami. Poza zupełnie oczywistym celem, jakim jest satysfakcja z wyśmiania głupszego, niż mój własny, tworu, post ten ma również na celu przypomnienie rodzicom, tym, którzy zapomnieli, że podręcznikom nie można zbytnio ufać. Za każdym razem, gdy dziecko sięga po podręcznik i z nim pracuje, ważniejsze od książki jest właśnie ono. Jeśli się nudzi, maże po marginesach i błądzi wzrokiem za oknem to może oznaczać, że jest zmęczone, potrzebuje spaceru, ćwiczeń fizycznych, tlenu, albo innego podręcznika. Nie wszystko złoto co się świeci.

W swoich łowach na głupoty i dziwactwa ukryte w podręcznikach trafiłam na kilka rodzajów absurdalnych zadań.

Zadania z jeżem. Czyli tak zwane trudne.
Absurd nie dotyczy tylko tych zadań, tylko w ogóle podziału na zadania "łatwe" i "trudne" jaki spotkać można w podręcznikach. I nie chodzi tylko o podział, bo sama koncepcja takiego rozróżnienia nie musi być bezużyteczna. Istnieje metodyczna linia stopniowania trudności, zgodnie z którą komponuje się zadania. Cóż, dzieci i tak zaskakują, gdy okazuje się, że tego łatwego nie potrafią ruszyć a to trudne rozwiązują błyskawicznie. System jednak nie indywidualizuje, tylko przygotowuje jeden, uniwersalny materiał dla wszystkich uczniów.

 Poniżej wrzucam kilka zdjęć zadań, które należą do kategorii "trudnych". Zadania z jeżykiem.



Cóż trudnego jest w powyższym zadaniu, dla pierwszaka? Otóż nic, zupełnie. Przeciętny 6 czy 7 latek potrafi liczyć do 20 zupełnie swobodnie, a zadanie "trudne" to byłoby łączenie tych kropek do 50. Dla mojej Trzeciej (6 lat od lipca) łączenie powyżej 20 było wiosną jeszcze dość trudne. Teraz już nie jest. Bawiła się w takie łączenia przez kilka dni (drukowałyśmy sobie zadania z internetu) i szybko załapała w czym rzecz. Niewykluczone, że  dzieci, które muszą wypełniać ten nudny podręcznik, mają tak zamulone głowy, że takie zadanie okaże się jednak trudne. Kto wie?




W powyższym zadaniu, wbrew pozorom, trudnością nie jest przeczytanie wyrazów, czy zdań, bo na tym etapie książka zawiera już trudniejsze zdania do czytania i przepisywania. W takim razie trudnością ma być dopasowanie wyrazów z ramki do zdań. Niestety, autorowi nie przyszło do głowy, żeby "utrudnić" i zamienić kolejność wyrazów w ramce. I w rezultacie jest tak: pierwszy wyraz do pierwszego zdania. To gdzie tu trudność??


I kolejne takie "pseudo trudne" zadaneczko. Że działanie z niewiadomą? A nie, nie, to akurat norma jest. I takie działania pojawiały się od pierwszych stron podręcznika, bez żadnego jeża. Ile trzeba dodać do 6, żeby mieć 7? Budujemy dwie wieże, porównujemy i już, dość proste i popularne zadanie. Jeśli tak, to trudność miałaby polegać na tym podstawianiu liczb w puste pola. W sześciokącie jest jeden, to w kolejnym zadaniu będzie 1+1=2 itd. Całkiem zabawne, ale gdzie tu trudność? Po co ten jeż? Właśnie takie zabawne zadanka powinny być standardem! Ale nie są.

Zadania bez sensu


Polecenie nakazuje uzupełnić zdanie oraz pokolorować figury. Zdanie jest dziwne, nawet po uzupełnieniu, bo co to za kolekcja? Kolekcja czego? I tylko dlatego uzupełniamy wyrazem "kolekcja", że do "jest" pasuje jedynie rzeczownik w liczbie pojedynczej, ale niech tam. Bez sensu jest to kolorowanie. Według jakiego klucza? Dzieci szukają metody: klocki na zielono, figury na fioletowo a kolekcje na niebiesko. Ale tak się nie da, bo jak te figury sklasyfikować? Jedyne sensowne kolorowanie to dopasować kolor kredki do ramki klocka. Ale po co? Co to za ćwiczenie? Jaki jest jego cel? Rozpoznawanie kolorów to dzieci robią w wieku czterech lat, po kiego grzyba tracić na to czas w pierwszej klasie? Ćwiczenie grafomotoryczne w kolorowaniu? To nie lepiej kolorować coś ciekawego? Zadanie bez sensu, ot, wypełniacz czasu. A takich zadań jest sporo. Nie ma sensu katować dzieci wypełnianiem takich absurdalnych kart pracy.


Bardzo dobry przykład zadania, którego nie należy nawet dotykać jeśli nie ma takiej konieczności. Otóż powyżej mamy przykład rozsypanki literowej. Połączonej z liczeniem. To jest takie na siłę pożenione, edukacja językowa z matematyką, wcale niepotrzebna, choć często dzieci bawią się tak same z siebie, robienie tego na siłę nie jest wcale zabawne. Dzieci liczą literki podczas manipulacji nimi, gdy są to klocki z literami albo literkowe magnesy. Porównują długość wyrazów, podobieństwa i różnice. A tutaj? Ot, takie zbiory z literami. Każdy zbiór jest wyrazem. I teraz trudność - tutaj jeż by się przydał - każda litera z innej czcionki a na dodatek obrócona. To wcale nie jest łatwe. Zresztą, istotą rozsypanki powinna być możliwość manipulowania, przestawiania liter, jak gra w Scrabble. I to jest właśnie to co zaproponuję w miejsce tego zadania. Zagrać z dzieckiem w Scrabble, wersję junior, albo samemu uprościć zasady (matematycznie będziemy mieć liczenie punktów!). Albo i samemu zrobić takie wyrazowe rozsypanki. W tej samej czcionce, albo i dla utrudnienia z użyciem różnych czcionek. Ale niech to będzie zabawa, gra, połączona z manipulacją, układaniem kilku różnych wyrazów z jednego zbioru itp. Zresztą, młodsze dzieciaki, takie, które świeżo poznały litery i nauczyły się czytać, lub takie, które mają problemy z czytaniem, powinny układać wyrazy z liter tej samej czcionki. Takie pomieszanie może być ogromnym utrudnieniem, a co za tym idzie będzie zniechęcać do zabawy.


Tu mamy dwa wyrazy, których liczby liter najpierw dodajemy (po co? po nic, takie ćwiczenie z dodawania), a potem porównujemy. O ile porównywanie liczby liter i długości ma sens, o tyle wsadzenie w to samo zadanie dodawania jest bez sensu i niepotrzebne. Dzieciaki natychmiast wyłapują rzeczy bezcelowe. Nie chcą ich robić, lub robią je niechętnie. Dodawajmy coś innego. Cokolwiek. Byle z sensem. I niekoniecznie wypełniając rubryczki w kartach pracy. 


Kolejne zadanie, które próbuje połączyć edukację językową i matematyczną. A wcale nie trzeba tego robić. Bo po co? Co to ma wspólnego z życiem? Na końcu dowiemy się ile liter jest w tym zdaniu. I tyle. Serio, lepiej zagrać w Super farmera, Monopol, Scrabble. Albo wymyślić coś samemu. Na takie coś, jak to na górze, szkoda naszego życia.



A to już takie moje hobby, opisywałam takie zadania w pierwszym poście o podręcznikowych absurdach. Dlaczego bohaterki zadania mają takie dziwne imiona? Bo temat dnia brzmi: "Dzieci z różnych stron świata". Eh, ależ głupi ci rzymianie... (cyt. za Obeliks)


Zadania z błędem. Tych nie cierpię najbardziej.


"Mamo, a co to za czasopismo "Pasikonikyk"?" A, no właśnie. I gdyby nie ten "Miś" obok, w życiu bym na Świerszczyka nie wpadła. Autorowi zadań przydałby się spacer po łące z kieszonkowym przewodnikiem o owadach zamiast nudnego ślęczenia przed kompem i wymyślania po nocy, albo na kacu, głupich zadań. Serio, przeciętna kura domowa wymyśli ciekawszy, trudniejszy, zabawniejszy rebus. W ogóle, rebusów jest w ćwiczeniach szkolnych bardzo mało, a to wspaniała zabawa i naprawdę dobre ćwiczenie językowe. 

Na koniec zadania niekoniecznie głupie czy błędne. Ich wada to tendencyjność. Są nudne. Ja pozwoliłam swoim córkom robić je po swojemu. Jeśli w ogóle chciały je robić.


Powyżej, zadanie, którego celem było utrwalenie pisowni cyfr. Ponieważ najświeższa była 9, najkrócej ćwiczona, więc zasugerowałam córce, żeby poćwiczyła pisownię tej cyfry. Co też uczyniła, obracając książkę bokiem i we wszystkich kratkach naraz napisał jedną 9. Nagrodzona została moim entuzjastycznym wybuchem śmiechu i buziakiem w sam czubek głowy. Bystra bestia!


Nie wiem, czy tu w ogóle jest potrzebny jakiś komentarz, ale opowiem historię tego ćwiczenia. "Mamo, o co tu chodzi?" Przeczytałam polecenie. "Ale mam to zrobić?" "Jak chcesz. Jeśli nie to, to weź zeszyt i napisz w nim dowolne inne ćwiczenie z pisania. Coś własnego? Dyktando?" i podrzuciłam kilka pomysłów na własny tekst. "To ja już wolę to zrobić" zamruczała córka. "Ale mam wypisać te wszystkie z ramki?" "Które ci pasują." odpowiedziałam. "A ile mam wypisać?" córka nie lubi pisania. "Tak, żeby wypełnić linijki" - potrzebny był jakiś limit. I oto efekt. Jedno co jest pewne, to że podczas pakowania ściśle trzymała się założeń.

Podręcznik to pomoc. Może służyć jako pomysł, wzór rozkładu treści programowych. Może być źródłem inspiracji, ciekawych zadań. Przez cały czas warto jednak pamiętać, że jest on stworzony po to by utrzymać w ławkach grupę 25 dzieci przez 3 - 4 jednostki lekcyjne. Znajduje się w nim sporo nudnych, głupawych, bezsensownych zadań, które powstają jako "zapchajdziury", bo z tak dużą grupą w większość gier nie pograsz. Jeśli jesteś rodzicem, który zdecydował się na pracę z boxem edukacyjnym bądź czujny i elastyczny. 
I pamiętaj, Kodeks Piracki, to nie jest Kodeks w takim ścisłym tego słowa znaczeniu.... to raczej wskazówki (z filmu Piraci z Karaibów) . Które można swobodnie interpretować. A jeśli zamkniesz i zapomnisz, też się świat nie zawali. Najlepszym sędzią podręcznika jest dziecko. Podążaj za dzieckiem (Montessori) a nie dasz się upupić (Ferdydurke).

Coś dziś ze mną nie tak, zmęczenie, albo co. Połączyłam w jednym tekście panią M., Gombrowicza, Asteriksa i Obeliksa i Piratów z Karaibów.
Wyrazy współczucia dla czytelników. I podziwu, jeśli przez to przebrnęliście bez uszczerbku na psychice.