Czasem ktoś się upomni. Czasem czwarta pójdzie spać a ja
nie. Czasem okoliczności tak się ułożą,
że mogę postukać w klawisze. Najmłodsze wyraźnie nie jest zachwycone bo
porusza się energicznie w brzuchu żądając zmiany pozycji. Ale zaległości
upominają się gromkim głosem. Spróbuję więc napisać kilka zdań zanim plecy
rozbolą…
Dziadek jest postacią niezwykle dla moich córek ważną. Obaj
dziadkowie są bardzo ważni, ale każdy inaczej. Dzisiaj rzecz będzie o dziadku,
który chodzi w kapeluszu, ma długie włosy, brodę i wszystko wie. Oraz wszystko
potrafi. Całkiem serio! No dobra, lodów nie zrobi ale naprawi łóżeczko, założy
nowe gniazdko w ścianie, specjalnie dla wnuczek dopasuje polski dubbing do
amerykańskiego filmu w wersji blue-ray, zagra skoczną polkę na akordeonie,
zrobi wygodną i bezpieczną huśtawkę, i w ogóle!
Sztuka w tym, żeby dziadka wykorzystać z głową.
Moja sztuka, bo dzieciom nie w głowie jeszcze niecne intrygi.
Tata jest inteligentnym facetem, informatykiem, który w
dodatku posiadł sztukę myślenia matematycznego oraz ROZUMIE fizykę, często
nawet chemię (dla mnie – magia!) i nie raz tłumaczył trudne zagadnienia
dowodząc przy tym talentów pedagogicznych. Co gorsza jest to myślący człowiek,
który zanim sąd czy opinię sformułuje najpierw ją dogłębnie przemyśli,
przeanalizuje, zweryfikuje i zgromadzi argumenty. Potem może spokojnie opinię
wygłaszać i uchodzić za nieomylnego niemal w 99% bo opinia jest prawdziwa i słuszna lub słuszność i prawdziwość jej niesprawdzalna co
na jedno wychodzi. Starannie nakreślam sylwetkę naszego rodzinnego guru (tata
nie znosi tego określenia [podejrzewam, że zwłaszcza od czasu gdy mama nazwała
tak na jego cześć naszego psa - choć z tatą nigdy nic nie wiadomo]) albowiem
właśnie na owej genialności opierać się będzie anegdotka.
Moja druga córcia, dociekliwa blondyneczka, w książeczce
opisującej zjawiska pogodowe ujrzała obrazek, którego zadaniem było
wizualizować zjawisko cząsteczek powietrza. Córci bynajmniej nie poruszył fakt,
że powietrze składa się z cząstek. Zainteresowało ją samo pojęcie „cząsteczki”.
Mamo, a co to jest cząsteczka? Banalnie proste pytanie, ale zadane w
niebanalnym kontekście. I w tymże kontekście odpowiedzieć należało. Może i
spróbowałabym sama podjąć się tego wyzwania ale nie musiałam. Bo obok był tata.
Genialny, mądry, jako jedyny w rodzinie naprawdę rozumiejący fizykę i tłumaczący jej tajniki tata (po
dziś dzień mam w oczach tego małego cwaniaka – demona Maxwella - który rakietą
odbija cząsteczki). „Córcia, o cząsteczkach wszystko najlepiej wie dziadek!
Najlepiej ci to wytłumaczy. Koniecznie jego o to spytaj!”
Tak, tak, to trochę nieetyczne tak niewinne dziecko
napuszczać na dziadka, zwłaszcza gdy w
duszy mi wrednie gra: „ Hłe, hłe hłe… No to teraz się geniuszu pomęcz! A masz,
za te wszystkie noce, kiedy zmuszałeś mnie do myślenia dowodząc jednocześnie,
że kobieta nigdy abstraktu nie pojmie!” Bo nasłałam na dziadka nie dość, że
małe dziecko, w wieku gdy myślenie abstraktami jest zaledwie w zalążku to na
dodatek dziewczynkę, która maniakalnie uwielbia różowy, czyli stuprocentową płeć piękną. A trzeba ci wiedzieć,
czytelniku miły, że mój ojciec to ostatnia osoba na ziemi, która wypowie zdanie
„zrozumiesz jak dorośniesz”.
Córeczka do dziadka pobiegła, z książeczką w dłoni, pytaniem
na ustach i ufnością w niebieskich oczętach. Dziadek zaś po chwili powoli
wszedł do pokoju ze smętną miną i równie smętnym głosem wybąkał: „Nina,
przecież wiesz, że ona jest za mała, żeby to zrozumieć…” Rozłożyłam ręce w
znanym geście bezradności. W duszy cichutko chichocząc podle.
Dziadek usiadł z dziewczynkami przy kuchennym stole, położył
na drewnianej deseczce kromkę chleba i przekroił ją na pół. „Czy da się
przekroić ją jeszcze raz?” Rytuał gestu i pytania powtarzał się, aż na desce
leżały już maleńkie okruszki. „Czy da się przekroić jeszcze raz?” W końcu
dziewczynki odpowiedziały, że nie, ale dziadek miał w zanadrzu spore szkło
powiększające i okruszek dał się przekroić jeszcze raz i drugi i trzeci… Teraz
już dziadek mógł od konkretu przejść do opowiadania o abstraktach. O szkłach
powiększających, które są mocniejsze i powiększając rzeczy, których gołym okiem
wcale nie widać, o tychże właśnie rzeczach, których nie widać a są malutkimi
cząsteczkami, z których składa się nie tylko kromka chleba, ale wszystko co
jest na świecie. Tak, nawet stół można by na takie malutkie cząsteczki podzielić…
Oraz oczywiście powietrze. I w ten
sposób istotę cząsteczki tłumaczył małym dziewczynkom duży dziadek. Oczywiście opisana sytuacja była tylko długim wstępem do poważnych rozważań, długiej rozmowy, trudnych pytań, których tu nie przytoczę bo ich nie nagrałam a zmyślać nie chcę. Z mojego
punktu widzenia był to fantastyczny wykład podstaw fizyki, bo w końcu
zrozumienie czym jest cząsteczka to podstawa, a każda nowa inspiracja do pytań jest bezcenna.
Na szczęście dziewczynkom nie przyszło do głowy zadać
pytanie „A co taka cząsteczka robi?” bo dziadek miałby kłopot. Pewnie i tak
jakoś by wybrnął.
Czasem coś się zepsuje. Czasem coś trzeba naprawić. Sporo
rzeczy naprawić umie mama – znaczy ja. Więc do mamy przynosi się potłuczone
rzeczy do sklejenia, lalkę bez ręki czy głowy, podartą książeczkę i dziurawą
sukienkę. Wtedy mama – czyli ja – wybiera właściwy klej, lub igłę z nicią, czy
też dratwę, czy taśmę klejącą i naprawia.
Ale czasem mama – znowu ja – rozkłada ręce i mówi „nie wiem”. Wtedy
trzeba poprosić tatę, ale tata nawet jak rozkręci na części to często nie wie
jak naprawić. Wtedy trzeba poprosić dziadka. A dziadek ma tę przewagę nad tatą,
że nie przegania dziewczynek byle dalej od śrubek i narzędzi ale pozwala asystować,
dotykać i obserwować z bliska a poza tym zawsze znajduje przyczynę problemu.
Bardzo często potrafi naprawić. A do tego zapytany zawsze tłumaczy co i jak.
Niezapomnianym doświadczeniem było dla mnie obserwowanie
mojej drugiej córci – dociekliwej blondyneczki – która wiernie towarzyszyła
dziadkowi podczas zakładania oświetlenia w domu na wsi. Miała wówczas cztery
lata. I spędziła kilka godzin na niezmordowanym oglądaniu narzędzi, kabli,
dziadkowej pracy i jej efektów. Od tamtego czasu gdy tylko dziadek pojawia się
w towarzystwie skrzynki narzędziowej czy wiertarki młoda jest nie do ruszenia.
Główna dewiza to „być blisko – obserwować”. Zaczęłam się nawet zastanawiać
ostatnio czy cechy charakteru nie idą w parze z kolorem włosów i oczu… Mam dwie
córeczki, które po tymże dziadku właśnie odziedziczyły oczy i
najprawdopodobniej również kolor włosów. Jedna z nich to właśnie moja dociekliwa
blondyneczka. Ostatnio zaś druga z tym typem urody – a czwarta z kolei moja
córka – gdy tylko przyszedł do nas dziadek z wizytą dziarsko pomaszerowała do
naszej skrzynki z narzędziami (schowanej w szafie) i przyniosła z niej,
specjalnie dla dziadka śrubokręt. Wpędziła tym dziadków w stan lekkiego
osłupienia a babcię nawet trochę przeraziła
(w końcu młoda ma niecałe dwa i pół roku) ale sugestia była dość oczywista.
„Oto dziadku przyniosłam ci coś, co na pewno sprawi ci frajdę!”
Zmysł obserwacyjny jest niezwykle rozwinięty już u zupełnie
małych dzieci. Czasem dziadek potrzebny jest tylko do tego, by było kogo
obserwować.
Ostatnio dziadek zaczął przebąkiwać, że będzie się musiał
wziąć osobiście za naukę fizyki swoich wnucząt, bo przydałoby się jednak, by
wiedziały (między innymi) jak działa pralka, lodówka i dlaczego nie wolno
dotykać palcami halogenowych żarówek a skoro szkoła tego nie uczy to ktoś musi.
Wprawdzie owo „będzie musiał” dziadek wypowiada na razie z ciężkim
westchnieniem, ale myślę, że to tylko taka poza. Bo dziadek uwielbia tłumaczyć
nawet bardzo trudne zjawiska tym, którzy chcą go słuchać a w tym względzie akurat
wnuczki (nawet niezdolne wszak do myślenia abstrakcyjnego dziewczynki) dziadka
na pewno nie zawiodą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz