środa, 13 lutego 2013

Co zrobić żeby dinozaury nie wyginęły, czyli kilka słów o tym jak wykorzystać dziadka.


Czasem ktoś się upomni. Czasem czwarta pójdzie spać a ja nie. Czasem okoliczności tak się ułożą,  że mogę postukać w klawisze. Najmłodsze wyraźnie nie jest zachwycone bo porusza się energicznie w brzuchu żądając zmiany pozycji. Ale zaległości upominają się gromkim głosem. Spróbuję więc napisać kilka zdań zanim plecy rozbolą…

Dziadek jest postacią niezwykle dla moich córek ważną. Obaj dziadkowie są bardzo ważni, ale każdy inaczej. Dzisiaj rzecz będzie o dziadku, który chodzi w kapeluszu, ma długie włosy, brodę i wszystko wie. Oraz wszystko potrafi. Całkiem serio! No dobra, lodów nie zrobi ale naprawi łóżeczko, założy nowe gniazdko w ścianie, specjalnie dla wnuczek dopasuje polski dubbing do amerykańskiego filmu w wersji blue-ray, zagra skoczną polkę na akordeonie, zrobi wygodną i bezpieczną huśtawkę, i w ogóle!
Sztuka w tym, żeby dziadka wykorzystać z głową. Moja sztuka, bo dzieciom nie w głowie jeszcze niecne intrygi.

Tata jest inteligentnym facetem, informatykiem, który w dodatku posiadł sztukę myślenia matematycznego oraz ROZUMIE fizykę, często nawet chemię (dla mnie – magia!) i nie raz tłumaczył trudne zagadnienia dowodząc przy tym talentów pedagogicznych. Co gorsza jest to myślący człowiek, który zanim sąd czy opinię sformułuje najpierw ją dogłębnie przemyśli, przeanalizuje, zweryfikuje i zgromadzi argumenty. Potem może spokojnie opinię wygłaszać i uchodzić za nieomylnego niemal w 99% bo opinia jest prawdziwa  i słuszna lub słuszność i prawdziwość jej niesprawdzalna co na jedno wychodzi. Starannie nakreślam sylwetkę naszego rodzinnego guru (tata nie znosi tego określenia [podejrzewam, że zwłaszcza od czasu gdy mama nazwała tak na jego cześć naszego psa - choć z tatą nigdy nic nie wiadomo]) albowiem właśnie na owej genialności opierać się będzie anegdotka.

Moja druga córcia, dociekliwa blondyneczka, w książeczce opisującej zjawiska pogodowe ujrzała obrazek, którego zadaniem było wizualizować zjawisko cząsteczek powietrza. Córci bynajmniej nie poruszył fakt, że powietrze składa się z cząstek. Zainteresowało ją samo pojęcie „cząsteczki”. Mamo, a co to jest cząsteczka? Banalnie proste pytanie, ale zadane w niebanalnym kontekście. I w tymże kontekście odpowiedzieć należało. Może i spróbowałabym sama podjąć się tego wyzwania ale nie musiałam. Bo obok był tata. Genialny, mądry, jako jedyny w rodzinie naprawdę rozumiejący fizykę i tłumaczący jej tajniki tata (po dziś dzień mam w oczach tego małego cwaniaka – demona Maxwella - który rakietą odbija cząsteczki). „Córcia, o cząsteczkach wszystko najlepiej wie dziadek! Najlepiej ci to wytłumaczy. Koniecznie jego o to spytaj!”
Tak, tak, to trochę nieetyczne tak niewinne dziecko napuszczać na dziadka, zwłaszcza  gdy w duszy mi wrednie gra: „ Hłe, hłe hłe… No to teraz się geniuszu pomęcz! A masz, za te wszystkie noce, kiedy zmuszałeś mnie do myślenia dowodząc jednocześnie, że kobieta nigdy abstraktu nie pojmie!” Bo nasłałam na dziadka nie dość, że małe dziecko, w wieku gdy myślenie abstraktami jest zaledwie w zalążku to na dodatek dziewczynkę, która maniakalnie uwielbia różowy, czyli stuprocentową płeć piękną. A trzeba ci wiedzieć, czytelniku miły, że mój ojciec to ostatnia osoba na ziemi, która wypowie zdanie „zrozumiesz jak dorośniesz”.
Córeczka do dziadka pobiegła, z książeczką w dłoni, pytaniem na ustach i ufnością w niebieskich oczętach. Dziadek zaś po chwili powoli wszedł do pokoju ze smętną miną i równie smętnym głosem wybąkał: „Nina, przecież wiesz, że ona jest za mała, żeby to zrozumieć…” Rozłożyłam ręce w znanym geście bezradności. W duszy cichutko chichocząc podle.

Dziadek usiadł z dziewczynkami przy kuchennym stole, położył na drewnianej deseczce kromkę chleba i przekroił ją na pół. „Czy da się przekroić ją jeszcze raz?” Rytuał gestu i pytania powtarzał się, aż na desce leżały już maleńkie okruszki. „Czy da się przekroić jeszcze raz?” W końcu dziewczynki odpowiedziały, że nie, ale dziadek miał w zanadrzu spore szkło powiększające i okruszek dał się przekroić jeszcze raz i drugi i trzeci… Teraz już dziadek mógł od konkretu przejść do opowiadania o abstraktach. O szkłach powiększających, które są mocniejsze i powiększając rzeczy, których gołym okiem wcale nie widać, o tychże właśnie rzeczach, których nie widać a są malutkimi cząsteczkami, z których składa się nie tylko kromka chleba, ale wszystko co jest na świecie. Tak, nawet stół można by na takie malutkie cząsteczki podzielić… Oraz oczywiście powietrze.  I w ten sposób istotę cząsteczki tłumaczył małym dziewczynkom duży dziadek. Oczywiście opisana sytuacja była tylko długim wstępem do poważnych rozważań, długiej rozmowy, trudnych pytań, których tu nie przytoczę bo ich nie nagrałam a zmyślać nie chcę.  Z mojego punktu widzenia był to fantastyczny wykład podstaw fizyki, bo w końcu zrozumienie czym jest cząsteczka to podstawa, a każda nowa inspiracja do pytań jest bezcenna.
Na szczęście dziewczynkom nie przyszło do głowy zadać pytanie „A co taka cząsteczka robi?” bo dziadek miałby kłopot. Pewnie i tak jakoś by wybrnął.

Czasem coś się zepsuje. Czasem coś trzeba naprawić. Sporo rzeczy naprawić umie mama – znaczy ja. Więc do mamy przynosi się potłuczone rzeczy do sklejenia, lalkę bez ręki czy głowy, podartą książeczkę i dziurawą sukienkę. Wtedy mama – czyli ja – wybiera właściwy klej, lub igłę z nicią, czy też dratwę, czy taśmę klejącą i naprawia.  Ale czasem mama – znowu ja – rozkłada ręce i mówi „nie wiem”. Wtedy trzeba poprosić tatę, ale tata nawet jak rozkręci na części to często nie wie jak naprawić. Wtedy trzeba poprosić dziadka. A dziadek ma tę przewagę nad tatą, że nie przegania dziewczynek byle dalej od śrubek i narzędzi ale pozwala asystować, dotykać i obserwować z bliska a poza tym zawsze znajduje przyczynę problemu. Bardzo często potrafi naprawić. A do tego zapytany zawsze tłumaczy co i jak.
Niezapomnianym doświadczeniem było dla mnie obserwowanie mojej drugiej córci – dociekliwej blondyneczki – która wiernie towarzyszyła dziadkowi podczas zakładania oświetlenia w domu na wsi. Miała wówczas cztery lata. I spędziła kilka godzin na niezmordowanym oglądaniu narzędzi, kabli, dziadkowej pracy i jej efektów. Od tamtego czasu gdy tylko dziadek pojawia się w towarzystwie skrzynki narzędziowej czy wiertarki młoda jest nie do ruszenia. Główna dewiza to „być blisko – obserwować”. Zaczęłam się nawet zastanawiać ostatnio czy cechy charakteru nie idą w parze z kolorem włosów i oczu… Mam dwie córeczki, które po tymże dziadku właśnie odziedziczyły oczy i najprawdopodobniej również kolor włosów. Jedna z nich to właśnie moja dociekliwa blondyneczka. Ostatnio zaś druga z tym typem urody – a czwarta z kolei moja córka – gdy tylko przyszedł do nas dziadek z wizytą dziarsko pomaszerowała do naszej skrzynki z narzędziami (schowanej w szafie) i przyniosła z niej, specjalnie dla dziadka śrubokręt. Wpędziła tym dziadków w stan lekkiego osłupienia  a babcię nawet trochę przeraziła (w końcu młoda ma niecałe dwa i pół roku) ale sugestia była dość oczywista. „Oto dziadku przyniosłam ci coś, co na pewno sprawi ci frajdę!”
Zmysł obserwacyjny jest niezwykle rozwinięty już u zupełnie małych dzieci. Czasem dziadek potrzebny jest tylko do tego, by było kogo obserwować.

Ostatnio dziadek zaczął przebąkiwać, że będzie się musiał wziąć osobiście za naukę fizyki swoich wnucząt, bo przydałoby się jednak, by wiedziały (między innymi) jak działa pralka, lodówka i dlaczego nie wolno dotykać palcami halogenowych żarówek a skoro szkoła tego nie uczy to ktoś musi. Wprawdzie owo „będzie musiał” dziadek wypowiada na razie z ciężkim westchnieniem, ale myślę, że to tylko taka poza. Bo dziadek uwielbia tłumaczyć nawet bardzo trudne zjawiska tym, którzy chcą go słuchać a w tym względzie akurat wnuczki (nawet niezdolne wszak do myślenia abstrakcyjnego dziewczynki) dziadka na pewno nie zawiodą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz