Wstyd trochę bo listopad się kończy a tu żadnego nowego wpisu. Kilka jest w edycji, ale wymagają tak dużej pracy, że codziennie odkładam na "jutro". Jak to kiedyś obrazowo wyjaśniła moja przyjaciółka "ciąża mnie przygniata".
Tym razem jednak udało się złapać coś ciekawego, co pracy wymaga mało, więc czym prędzej wrzucam. Otóż zrobiłyśmy milowy krok naprzód w matematyce. Krok tylko mentalny, ale zawsze. Zresztą i tak jestem przekonana, że takie "otwieranie drzwi" w głowie jest najważniejsze, reszta robi się sama.
Zanim przejdę do konkretów wyjaśniam: z matmy jestem noga. Zerowy poziom umiejętności wspomagany brakiem wyobraźni matematycznej podpierany typowo kobiecym stylem myślenia, który z myśleniem matematycznym nie ma nic wspólnego ponoć - jak twierdzą fachowcy w dziedzinie. Żaden ze mnie autorytet. Nauczono mnie na studiach, owszem, jak uczyć matematyki w pierwszych klasach podstawówki i wiem jak to robić, bo to żadna sztuka postępować zgodnie z programem. Cała masa nauczycielek sobie radzi, połowa z nich nie zdawała matmy na maturze. Tyle, że matematyka uczona w szkole ma niewiele wspólnego z matematyką prawdziwą, z rozwijaniem myślenia matematycznego. Uczy się rachunków, działania schematami, pojęć, ot i już. I potem młodzież nie umie myśleć - jak raporty sporządzane przez specjalistów wskazują. Ale czemu tu się dziwić, skoro matematyki uczą w szkołach osoby, które - jak ja - nie mają o niej pojęcia? Możliwe, że brzmi to ciut przerażająco dla czytelnika, ale taka prawda. Najbardziej przeraża myśl: "Boże, Boże, ta kobieta publicznie przyznaje się do braku kwalifikacji a jednak uczy sama dzieci w domu!" Ha! i tu cię mam drogi czytelniku! Dzieci uczą mnie! I dzięki temu jest szansa, że ja też pojmę w końcu o co chodzi z matmą!
Do rzeczy.
Program szkolny, przewidujący w pierwszej klasie utrwalanie figur, rytmów, pojęć związanych z wielkością, z następstwem czasowym oraz tzw. "rośnięciem" (uszereguj od najmniejszego do największego), porównywanie liczebności a wreszcie pojęcie liczby, cyfry i tzw. monografia liczby, wreszcie podstawy arytmetyki to materiał, który bystre dziecko łapie w trzy miesiące. Monografia liczby (od 1 - 9) jest rozłożona stopniowo na pierwsze półrocze dlatego inteligentne dziecko, które swobodnie liczy już samo z siebie do stu zgodnie z programem zmuszane jest do operowania w granicach liczby 7 - a jesteśmy w listopadzie! "Panowie,masakra!" i nie ma co ukrywać, ten system ogłupia. Ja mam dyslektyczkę w domu więc się nie spieszę i wolny czas poświęcam na zabawy matematyczne, zabawy z klockami w kształtach figur, z mozaikami, puzzlami, grami planszowymi, sama też - na użytek mojej zerówki, przedszkola i pierwszej klasy stworzyłam karty do lotto zawierające liczby do 20, oraz zabawy z liczbami porządkowymi... dużo zabaw. I szukanie własnej techniki przeliczania dla zadań arytmetycznych. Kieruję się oczywiście wskazaniami mądrzejszych niż ja, czyli intuicją moich córek, publikacją pana Dąbrowskiego "Pozwólmy dzieciom myśleć", oraz pozycjami Edyty Gruszczyk - Kolczyńskiej. Podręczniki, które kupiłam w tym roku, wykorzystuję jedynie jako gotowe karty pracy do treningu pisania i liczenia a i tak nie spełniają całkowicie swojej roli.
Mirosław Dąbrowski w swoim raporcie napisał o tym jak ważne jest by dzieciaki rozwiązywały zadania z treścią. Jest to świetna metoda samodzielnej nauki myślenia. Rzecz w tym, by umożliwić samodzielne dochodzenie do rozwiązania - nie narzucać gotowych schematów rozwiązywania zadań. Bardzo proste wskazanie. I zabiło mi ćwieka. Nigdy nie lubiłam zadań z treścią. Nienawidziłam ich i nie rozumiałam czemu każe mi się je rozwiązywać. Dziś wiem dlaczego (dlaczego nie lubiłam, naturalnie). Każde zadanie wymagało ode mnie zastosowania konkretnej, wymaganej przez nauczyciela metody, techniki rozwiązania. Bywało, że już, już wpadałam na trop! Czułam to olśnienie pod krawędzią powiek! A tu kubeł zimnej wody: najpierw trzeba wypisać dane, potem te dane odjąć/dodać/dzielić/mnożyć w taki to a taki sposób i masz rozwiązanie... zero samodzielności myślenia. A nauka schematów nigdy nie była moją mocną stroną.
Teraz do zadań z dziewczynkami zainspirował mnie podręcznik: była sobie taka pierwsza próba zadania: obrazek - trzy sowy na gałęzi, jedna śpi. Ułóż do niego zdanie i rozwiąż działanie. Głupi obrazek i głupawe zadanie wyszło: na gałęzi siadły trzy sowy, jedna zasnęła, ile sów nie śpi? Infantylne jakieś takie... ale uchyliło drzwi. Druga próba zadania z treścią była fajniejsza, znów obrazek: tym razem cztery koty (obrazek do pokolorowania), trzy stoją na ziemi, jeden siedzi na płocie. Ułóż zdanie, rozwiąż działanie. Moje panny, działając niezależnie od siebie (bo u mnie prawie nie ma wspólnych zajęć - choć obie panny w pierwszej klasie! - tylko każda ma indywidualne, grrr, szlag na ten uschooling, naprawdę, bo przecież mieć mamę na wyłączność każdej pannie cały dzień oznacza nie mieć mamie wypucowanego mieszkania), w trakcie kolorowania ułożyły "opowieści" i wyszły im dwa zupełnie różne zadania! Helena: do ogrodu przyszły cztery koty, jeden wskoczył na płot, ile kotów stoi na ziemi? Nadziejka: do ogrodu weszły koty, jeden usiadł na płocie, trzy stoją na ziemi. Ile kotów jest w ogrodzie?
Właśnie to wydarzenie było przełomem w kwestii zadań z treścią. Otworzyły mi się drzwi, za nimi kolejne, za nimi kolejne; poczułam się jak pomysłowy Dobromir z żarówką nad głową. Kolejne części podręcznika zawierają wprawdzie coraz więcej zadań z treścią, ale teraz już je olewamy, bo zrobiły się głupsze niż były na początku. Kierują w stronę myślenia schematycznego, nie pozostawiają cienia szansy na wymyślenie rozwiązania. Celowo omijam je wielkim łukiem, czasem coś tam rozwiążemy, żeby dzieci kojarzyły potem na egzaminie w czym rzecz.
Tymczasem nasze zadania z treścią to inna bajka. Pod spodem malutki przykład. Ja opowiadam, dziewczyny rysują (to sprawia,że dla moich panienek te zajęcia są "fajne"), a potem one rozwiązują i zapisują, a ja pomagam zapisać ich myśli (zapis jest elementem treningu pisania i liczenia, dlatego - choć zapisują swoje własne pomysły na rozwiązanie, a czasem i swoje własny pomysły na całe zadania to - jednak wymagam by ten zapis powstał, jestem dość wredną matką, pozwolę rozwiązywać tylko w głowie, jak już będę miała pewność, że wiedzą jak to zrobić).
[Przepraszam za niską jakość zdjęć, lepiej się nie dało, nie mówiąc już o negocjacjach jakich wymagało uzyskanie pozwolenia od autorek na opublikowanie tych bazgrołów.]
Zadanie dla Heli: Mama kupiła osiem jabłek. Helenka zjadła jedno, Nadziejka zjadła jedno i Łusia zjadła jedno. A Natalka chwyciła po jednym jabłuszku w każdą rączkę i pożarła oba. Ile jabłek zostało mamie na mus? [Za mało oczywiście, ale to nic, jabłek można dokupić ;)]
Poniżej zadanie Nadziejki (stworzone z myślą o niej, ostatnio córcia ciągle rysuje niebieskie stokrotki): Na łące wyrosły stokrotki, pięć niebieskich z zielonymi listkami, dwie niebieskie z niebieskimi listami i jedna fioletowa (liczba stokrotek ewoluowała w miarę rysowania). Na łąkę przyszła dziewczynka Nadziejka i zerwała jedną stokrotkę z zielonym listkiem, jedną z niebieskim i jedną fioletową. Ile stokrotek zostało na łące?
Na koniec zadanie Łusi - ma cztery lata, łatwo się domyślić, że zapis wykonałam ja pod jej dyktando, a poza tym w przypadku zadania Łusi w trakcie jego tworzenia ewoluowało wszystko: Na łąkę przyleciała mucha, potem druga, trzecia i czwarta (muchy trzeba było policzyć po ich narysowaniu tak by ilość narysowanych zgadzała się z ilością much, które mama wymieniła), na łące wyrosły kwiatki: różowy, niebieski i żółty - ile kwiatków wyrosło? Na łąkę przyszła Łusia z mamą (kwestia osoby towarzyszącej była sporna, dopiero długość włosów zdecydowała, że to mama nie tata). Ile osób przyszło na łąkę? [Oczywiście dwie osoby - nie dwa osoby!]
Cóż w tym takiego "och!"? Nic. Ale moje dziewczynki naprawdę lubią bawić się ze mną w zadania z treścią. Hela zaś samodzielnie je tworzy, rysuje i rozwiązuje gdy ją najdzie ochota. Ot, matematyczna samoedukacja domowa.
A i tak największy sukces w tym, że zadania z treścią polubiłam i ja.
Świetne, zamierzam wykorzystać!
OdpowiedzUsuń