W niedzielny wieczór tłumnie wyroili się ludzie pooddychać
chłodnym, od wody idącym powietrzem. W parkowych alejkach mijali się
staruszkowie spacerujący pod rękę, rozgadana młodzież, zakochane pary
zapatrzone w siebie, młodzi rodzice zapatrzeni w swoje, brykające swawolnie
pociechy rodzice, od czasu do czasu śmignął między nimi jakiś rower lub jeździec
na rolkach pomykający banalnie w stronę zachodzącego słońca. Sielsko było.
W ten obrazek wpasowały się też śliczne panny, sześć uroczych
dam zmierzających ku domowi. Najstarsza, mama pozostałych pięciu dam, kołysząca
w stylowym wózeczku najmłodszą damę nuciła senną kołysankę. Pierwsza córka, ciemnowłosa dama w kapeluszu,
spokojnym krokiem przemierzając alejkę szczebiotała o wróżkach, ślimakach,
kaczętach i biedronkach. Druga córka, blond włosa z loczkami jak na obrazie
Rafaela, odziana w ponadczasowy róż, z poobdzieranymi kolanami, śmigała na
rolkach dookoła nich. Trzecia córka, figlarna i przekorna szatyneczka kilkanaście
metrów za nimi brodziła wśród traw zbierając stokrotki i kwiaty koniczyny
twardo udając, że nie słyszy niecierpliwego nawoływania mamy i opowiadając
sobie pod nosem bajkę o księżniczkach i złych macochach. Czwarta córeczka,
pyzata, jasnowłosa panienka z roześmianymi oczami okolonymi kilometrowymi
firanami rzęs dzielnie tuptała kilka metrów przed pozostałymi damami co jakiś
czas podbiegając do kępy wysokich traw by ją przytulić i pogłaskać. Pierwsza
dama była znużona nawoływaniem. Upałem. Dzieleniem uwagi na pięć. Pilnowaniem.
Tęskniła za ciszą nocy, śpiewem słowika, orzeźwieniem, filiżanką herbaty…
jęcząc w duchu posuwała się krok za krokiem w kierunku upragnionego spoczynku w
domowych pieleszach. Już niedaleko.
Kierowały się ku wyjściu z parku dzielnie unikając kolizji z
jeźdźcami, psami, staruszkami i wózkami zatrzymując się przy każdym mijanym
psie i każdej mijanej kępie traw. Dotarły do wyjścia z parku. U szczytu alejki
prowadzącej między murami willi do najbliższej uliczki rosło rozłożyste drzewo.
Wysokie i szerokie, z rozłożysta koroną, rzucające błogi cień ludziom i ptakom,
dające schronienie pająkom, biedronkom i mrówkom. Stare, z szeroką dziuplą,
próchniejącym pniem. Dumne. Niezłomne.
Dymiło.
Wchodzący do parku ludzie mijając drzewo dłonią przepędzali
kłęby dymu przyspieszając kroku. Ktoś obejrzał się z niechęcią na tak
niestosowne zachowanie drzewa zakłócające spokój i sielankowy nastrój
niedzielnego wieczoru. W końcu kto to widział tak dymić w niedzielę!
Drzewo dymiło.
Wyrzucało kłęby dymu z szerokiej dziupli, śmierdziało
spalenizną, niemile kojarzyło się z płonącym na przystanku śmietnikiem.
Ludzie, dlaczego obojętnie mijacie drzewo w nieszczęściu?
Sześć dam powoli zbliżało się do drzewa. Chmura dymu
przyciągnęła w końcu uwagę nawet tych najbardziej niesfornych. Niepokój
pierwszej damy udzielił się pozostałym. Troskliwie zaglądając we wnętrze
dziupli otoczyły drzewo. Młodsze damy zasypały swą mamę pytaniami spoglądając z
niepokojem na dym, szukając śladów ognia.
„Mamo, czy to drzewo się pali?” „Mamo, czy tam jest ogień?”
„O nie! Czy ono umrze?!” „Mamo, skąd tyle dymu?” „Mamo, co robić? Co zrobimy?”
Z trudem panując nad rosnącą irytacją na mijających
obojętnie ginące drzewo ludzi mama odpowiedziała na wszystkie pytania. Uważnie
i ostrożnie zbadała wnętrze dziupli szukając źródła ulatujących kłębów dymu.
Smakując dym sprawdzała czy palą się zgromadzone w pniu śmieci czy wysuszone
upałami próchno.
Ognia nie było widać. Było czuć gorąco żaru wewnątrz pnia.
Trudna sytuacja. Staw niedaleko ale jak zagasić tlący się w głębi spróchniały
pień?
Sześć dam zgromadzonych wokół drzewa, w tym jedna z nich
popłakująca nieśmiało w stylowym wózku jak z innej epoki to już całkiem spore
zgromadzenie gapiów. Zgromadzenie gapiów ma zaś tendencję do naturalnego i
samoistnego rozrastania się. Po chwili dołączyli jeszcze dwaj dżentelmeni
spacerujący po alejce ze swoimi synami w wózkach. „Mamo, co robić?”
Rozpaczliwie dopytywały się małe damy z niepokojem spoglądające na drzewo. „To
jest właśnie taka sytuacja gady należy zadzwonić po strażaków. Albowiem nie ma
dymu bez ognia, drogie córki. A gdzie ogień, tam można się sparzyć.” dodała
mentorskim tonem, wychodząc z założenia, że nigdy nie należy tracić okazji do
przekazania mądrości ludowej. „Dzwonimy po pomoc.” Wyciągnęła telefon a jej córki
zafascynowane patrzyły i słuchały jak wykręca numer 998 (pod 112 zawsze się tak
długo czeka na operatora, że masakra!) i już po kilkudziesięciu sekundach
wyjaśniała sytuację i podawała adres operatorowi numeru alarmowego. „Czy może
pani kilka minut zaczekać, żeby pokazać nam miejsce?” „Poczekam” obiecała
pierwsza dama.
„Mamo, a jaki adres podałaś?” Dopytywała się dociekliwa
blondyneczka w różach. „Przecież tu nie ma domu.” „I dlatego podałam nazwy
krzyżujących się w tym miejscu uliczek oraz numer jednej z posesji znajdującej
się tuz obok wejścia do parku. Przeczytałam nazwy uliczek z tych tabliczek, a o
tu, na domu jest liczba, widzisz? to numer posesji” mama postanowiła nie tracić
okazji i przekazać maksimum życiowej wiedzy. Kto wie, kiedy taka umiejętność
się przyda…
W tym samym czasie młodzi dżentelmeni z synami w wózeczkach
zaczęli kursować z plastikową butelką między stawem a drzewem. Kłęby dymu
przycichły, zmalały, jednak w dziupli wciąż wyczuwalne było ciepło żarzącego
się w głębi drewna a cienka smużka dymu niestrudzenie snuła się po pniu drzewa,
niemal niezauważalna wyciekała na zewnątrz pnia z drugiej jego strony poniżej
dziupli wyraźnie wskazując, że choć z wierzchu zagaszony żar pożera drewno od
wewnątrz.
„Tatusiu, co robisz?” dopytywał synek. „Zalewam drzewo wodą,
żeby ugasić ogień, który w każdej chwili może się rozpalić. Widziałeś ten dym?
Gdzieś w środku tego drzewa rozwija się pożar. Próbujemy z wujkiem go zagasić”
tłumaczył tata. „Tato, ratujesz drzewo!” „Twój tata jest bohaterem” uśmiechnęła
się do malucha pierwsza dama. Dziewczynki podniecone skakały dookoła drzewa
przyglądając się uważnie dziupli i smużce dymu oraz wlewającemu kolejne litry
wody w dziuplę mężczyźnie. „Mamo, czy ten pan naprawdę jest bohaterem?”
dopytywały. „Naprawdę. I my też. Ratujemy drzewo. Bo nigdy nie wolno stać
obojętnie. Każdy może być bohaterem.” Wyjaśniła spokojnie pierwsza dama w duszy
zgrzytając ze złości na obojętność ludzi mijających drzewo. Na idiotę, który do
tego drzewa wrzucił peta. Lub na łajdaka, który celowo wetknął w nie płonąca
zapałkę.
„Mamo, a dlaczego to drzewo się pali?” Kilka kolejnych minut
upłynęło na rozważaniu kto i w jaki sposób głupotą lub złą wolą zawinił i
spowodował niebezpieczną sytuację.
Smużka dymu wijąca się po pniu nie malała ani przez chwilę.
Drzewo wciąż paliło się od środka.
„Jak ten żar wewnątrz drzewa wysuszy zwilgotniałe pruchno to
drzewo buchnie za kilka godzin żywym ogniem i będzie katafalk” mruknęła
pierwsza dama do lejącego wodę dżentelmena. „Racja. My głębiej wody nie
wlejemy, a ono gdzieś żarzy się w środku. Trzeba czekać na Straż” Odpowiedział
zafrasowany mężczyzna. Z niepokojem wszyscy obserwowali smużkę dymu sunącą po
pniu, wyciekającą z małej szparki po drugiej pnia stronie.
W oddali rozległ się głośny sygnał. Strażacy przybyli na
ratunek.
„Już jadą”.
Pierwsza dama otoczona gromadką dziewczynek, niosąc na
rekach popłakującą kruszynkę przystanęła u wejścia do wąskiej alejki między
posesjami. Po chwili koło niej przystanął wspaniały, wielki czerwony wóz,
migający lampkami, głośno sygnalizujący przybycie na ratunek. Pomoc przybyła.
Przystojny mężczyzna w szałowym kasku wychylił się z
szoferki. Co się dzieje?
W sumie głupia sytuacja. Żadnego pożaru nie widać tylko
gromadka dzieci otaczająca niewysoką i szczuplutka dziewczynę. Głupi kawał?
„Kto nas wzywał?” Zaraz podniosły się bohaterskie ręce: „Ta
pani!” Pierwszej damie ścierpła skóra. Dzieci otoczyły wóz strażacki. „Wow!
Prawdziwy wóz strażacki! Prawdziwi strażacy!” Szeptały do siebie podekscytowane
małe damy. Skóra ścierpła i zaraz zrobiło się ciut łyso. Odwagi. Kończ waść,
wstydu oszczędź.
„Na końcu tej alejki”, pierwsza dama wskazała ręką „widzi
pan to drzewo? ono ma spróchniały pień, jeszcze kilka minut temu buchały z
niego całe kłęby dymu, panowie zlali je kilka razy wodą, ale ten dym nadal się
sączy z głębi pnia… jeśli gdzieś głęboko jest żar i miałby za kilka godzin
rozpalić się ogniem, w nocy… pomiędzy posesjami…” Strażacy wyskoczyli z wozu. W
czarnych kombinezonach, hełmach, w ten 30 stopniowy upał…
Rośli mężczyźni, szerocy w barach, z poważnymi twarzami.
Jeden z nich spokojnie podszedł do drzewa z pierwszą damą. Obejrzał pień,
wysłuchał wyjaśnień damy i stojących z boku mężczyzn. Przyjrzał się smużce
dymu. „O rany, pomyślała sobie dama w duchu, ale będzie cyrk, jak mnie teraz
wyśmieją. Przecież tu nie ma żadnego pożaru…” struchlała w duchu pierwsza dama.
„Ciekawe jakie są konsekwencje wzywania strażaków na daremno…” Pozostałe małe
damy plątały się dokuczliwie między nogami starając się oglądać wszystko
jednocześnie.
„Bardzo dobrze, że pani po nas zadzwoniła.” spokojnie
powiedział najpiękniejszy na świecie mężczyzna w czarnym kombinezonie.
„Chłopaki!” dał sygnał ręką. Chwile później rozwinięto dłuuuugi wąż, pompa
ukryta w wielkim czerwonym wozie zaczęła pompować wodę, strumień chlusnął
wprost w otwartą paszczę dziupli skrzywdzonego drzewa. Buchnął dym i kłęby pary
zasłaniając drzewo, strażaka, alejkę, zgromadzonych ludzi. „I kto by pomyślał…”
zdziwiła się niepomiernie pierwsza dama. „Niby wiedziałam, że tam gdzieś
wewnątrz się pali, a jednak nie spodziewałam się aż takich fajerwerków”
pomyślała. „Jejku!” Zawołały małe damy „ale dym! mamo popatrz!! Prawdziwi
strażacy naprawdę gaszą drzewo!”
Prawdziwi strażacy naprawdę gasili drzewo zlewając je
hektolitrami wody przez kilkanaście minut. Otoczyli je taśmami zagradzając
dostęp. Dopilnowali, zadbali, uratowali. Przystojni, niezłomni, szybcy i
dzielni. Wspaniali.
Dziewczynki podziwiały prawdziwy wóz, prawdziwych strażaków,
prawdziwą akcję ratunkową.
Pierwsza dama tuląca na rekach marudzącą coraz głośniej
kruszynkę i zaganiająca pozostałe panny, jak kwoka kurczęta, marzyła… „A jak dorosnę - zostanę strażakiem!"
Uratowane drzewo
Kurczę Wy to macie przygody! A ja o 11 wieczorem smażę na jutro naleśniki dla mojej gromadki, mam nadzieję, że ze zmęczenia nie zasnę nad patelnią. Chociaż, może jakiś przystojny i dzielny strażak, by mnie uratował...
OdpowiedzUsuńChoć po głębszym przemyśleniu lepiej nie. Nie gdy mam na sobie rozciągniętą piżamę, hehe :P
Buziaki!
Odważna jesteś. Byłaś z dziećmi a nie przeszłaś obojętnie. Wspaniała lekcja dla Twoich Dziewczynek a dla Ciebie na pewno niezapomniane przeżycia.
OdpowiedzUsuńRewelacja! Jak to dobrze, że są wśród nas jeszcze osoby odważne, nie bojące się wyrażać swojego zdania.
OdpowiedzUsuńCzytałam z zapartym tchem, masz Nino niezwykły talent do pisania, bardzo go lubię.
I potwierdza się prawda życiowa, jeśli sami nic nie zrobimy, nikt za nas nie zrobi, dlatego trzeba brać życie w swoje ręce i do przodu! W każdej sferze naszego życia. Dziękuję Ci za ten post.
Na szczęście na drzewie nie siedział żaden pająk ;)
OdpowiedzUsuń