Właściwie spotykają mnie ostatnimi czasy same katastrofy i trzęsienia ziemi. Może trochę przesadziłam... Utrudnienia, jak to w życiu. Moje córki w trybie totalnego unschoolingu spędziły wakacje i z satysfakcją stwierdzam, że są coraz mądrzejsze, coraz bardziej samodzielne, coraz lepsze. Życie im służy. Więc przynajmniej - poza kłopotami z NFZ, nieuniknionymi gdy ma się w ogóle jakieś dzieci - córki nie stanowią przyczyny moich trosk.
Przybyło sporo siwych włosów i mój największy dylemat życiowy w tej chwili to: farbować, bo zaczynam wyglądać nie teges, czy nie farbować bo siwe włosy to włosy piękne, świadectwo wieku i doświadczenia. Skłaniam się ku banalnemu - farbować, bo siwe są brzydkie, ale dam sobie jeszcze trochę czasu nim podejmę ostateczną decyzję.
Wbrew pozorom nie jestem w sytuacji królowej - małżonki Króla Bóla - której największym zmartwieniem było: "czy mam założyć korale, czy te kolczyki mam zdjąć, czy nic nie wkładać wcale". Skupianie się na siwych włosach to taka przewrotna metoda uciekania od przytłaczającej mnie przymusowej samoedukacji. A tak, tak, właśnie samoedukacji. Dużo lepiej brzmi "samoedukacja" od "samoudręczenie". Główną przyczyną tej przymusowej nauki jest mieszkanie. I jego remont. Oraz jego wyposażenie. Nie ukrywam, że pierwsze zderzenie z ogromem spraw do załatwienia przy tej okazji wpędziło mnie w ciężki stan lękowy, wręcz panikę. Dopiero łapiąc drugi oddech uświadomiłam sobie, że jeśli tylko podejdę do zagadnienia z naukowego punktu widzenia to w miejscu koszmarnych trudności znajdę okazje edukacyjne. Nauczę się wszystkiego tego, czego nie nauczyły mnie lata szkoły. Porównać koszt pomalowania łazienki lateksową farbą i wyłożenia jej całej kafelkami. Obliczyć ile opakowań paneli należy kupić aby starczyło na podłogi. (Choć oczywiście trud był zbędny bo wystarczyło miłemu panu w Castoramie powiedzieć ile metrów i resztę on załatwił ;)). Zapoznać się z metodami instalowania sedesów, umywalek, brodzików (kto by się spodziewał?). Takoż wybór kabiny prysznicowej poprzez porównywanie parametrów (podwójne łożyskowane czy pojedyncze kółka na górze i na dole; szkło 4mm, 5mm, czy 6mm) i cen. Kilka nocy zarwanych w celu zapoznania się ze sprzętem AGD, godziny studiowania forum, zasięganie informacji w hurtowni z częściami, wielogodzinne porównywanie parametrów wytypowanych sprzętów. Niezwykłe, choć wykańczające, przeżycie. Kilka długich godzin spędzonych przy projektowaniu kuchni.
Gdyby ktoś mi kazał wykonać taką pracę jako zwykłe ćwiczenie w celu nabycia umiejętności wyszukiwania informacji i typowania nawet grubą lagą dębową by mnie do tego nie zagonił.
W plebiscycie na najbardziej niezwykłe doświadczenie wygrałoby wybieranie płyty grzejnej do kuchni. Zaczęło się od zapoznania z koncepcją, czy raczej zjawiskiem płyty indukcyjnej, gdyż taka właśnie znalazła się w projekcie (jako bezpieczniejsza i wygodniejsza) wykonanym na moją prośbę, przez nadwornego architekta, mojego nieocenionego starszego brata. Nie wiedząc od czego zacząć, jak ugryźć zagadnienie poczytałam ogólnie o płytach, porównałam parametry kilku z nich i zaczął się wyłaniać obraz kosmicznego zupełnie sprzętu, który poza tym, że różni się dizajnem, stylistyką, kolorem i wykończeniem samej płyty, jak również gadżetami w jakie wyposażone są różne płyty (gadżety mają swoje nazwy więc całą jedną noc spędziłam na studiowaniu znaczenia tychże nazw), przede wszystkim różni się między sobą mocą. A z czytanych przeze mnie rozmów na forach a następnie przestudiowanych kilku instrukcjach obsługi wynikało, że również sposobem podłączenia do instalacji - co wcale nie jest obojętne dla działania danej płyty. Od razu zaniepokoiłam się jakże jest to podłączenie przygotowane w mieszkaniu i zaczęłam zbierać informacje. Zaczęłam od tego, że zadzwoniłam do taty. Nie da rady inaczej, tutaj wchodzi fizyka, ktoś mi musi przypomnieć właściwy wzór. Tata wysłuchał moich dylematów, przyklasnął moim planom rzetelnego przebadania rynku (też ma w planach remont kuchni i ucieszył się, że ktoś przetrze szlaki w tych indukcjach) a następnie spokojnie pomógł policzyć. "Ile ma mocy ta twoja płyta?" "Taka przykładowa, niedroga, powiedzmy 6000 - 7000 W" "Hmm... A pewna jesteś, że masz w mieszkaniu taki prąd?" "Eee... no, nie wiem. A nie mam?" Spytałam zupełnie zdezorientowana. "W końcu ludzie montują to w mieszkaniach to jak mogę nie mieć?" raczyłam się zdziwić. "Wiesz, córko, jak masz starą kamienicę, to w starszym budownictwie do poszczególnych mieszkań doprowadzano jedną fazę. U nas jest jedna faza. Sprzętu, który ma taką moc pod jedną fazę nie podłączysz. A jak podłączysz to i tak nie będzie w stanie działać tak jak go zaprojektowano, albo będzie wysadzał ci korki, albo -jeśli ma własne zabezpieczenie - będzie przestawał działać." "Eee, dlaczego..?" Trochę bałam się spytać, ale już poszło, ciekawość wygrała. "Oj, po co ja cię do szkoły posyłałem..?" retorycznie spytał ojciec wzdychając ciężko. No pewnie, że retorycznie, przecież każdy głupi wie, że nie po to, żeby później wiedzieć co robi w mieszkaniu prąd i co to są fazy. "A masz trochę czasu? Ale dużo czasu?" spytał. Akurat, szczęśliwie dla mnie, była 1 w nocy więc czasu miałam całą masę. "Z tymi fazami to jest tak..." rozpoczął gawędę mój ojciec. I gawędził długo w noc, o prądzie zmiennym, o fazach, natężeniu, bezpiecznikach, mocy, sprzętach kuchennych i poborze mocy przypominając jak to wysiadały nam korki w całym mieszkaniu zawsze przed wigilią i Wielkanocą gdy równolegle chodził piekarnik, mikser i odkurzacz na jednej fazie. Policzyliśmy spokojnie jakie to bezpieczniki powinny być w moim mieszkaniu abym mogła bezpiecznie indukcję zainstalować. Przy okazji tata zorientował się, że pełnej płyty indukcyjnej instalować w swoim mieszkaniu sensu nie ma. A ja dostałam za zadanie sprawdzić fazy i bezpieczniki w swoim mieszkaniu. Pojechałam sprawdzić i uparłam się zaglądać do skrzynki na klatce schodowej (akurat pod bezpiecznikami w mieszkaniu schła wylewka). Zirytowałam tym jednych i rozbawiłam drugich mężczyzn, przekonanych, że "spokojnie, wszystko się uda, płytkę zainstalujemy i wszystko będzie działało!" ale gdy jeden z panów zobaczył, że sama za drabinę chwytam wykazał się rycerskością i do skrzynki zaglądnął osobiście. Cóż się okazało... Jedna faza do jednego mieszkania. Bezpiecznik 24 amperowy. Maksymalna moc urządzenia wyszła mi nieco ponad 5000W. A oni mi wmawiają, że płytkę 7400W mi podłączą i będzie działać. Pewno będzie. Jedno pole indukcyjne. Albo dwa, ale pulsacyjnie. I wykluczone będzie uruchomienie w tym samym czasie piekarnika. To jak tu naszykować dwudaniowy obiad na 7 osób? Po co instalować taki sprzęt, skoro gotować się będzie na nim jak na zwykłej kuchni żeby przypadkiem nie pociągnąć zbyt dużo prądu?
Zrezygnowałam z indukcji. Cóż, nie każdy ma wypasione mieszkanie w nowym budownictwie z trzema fazami. Niektórzy mają fantastyczne mieszkania z okresu międzywojennego. Wielkie okna. Zabytkowe drzwi. Starą, jednofazową instalację.
Zrezygnowałam również z przekonywania upartych i jakże sympatycznych panów. Ot, po prostu zmieniłam zdanie, będę gotować na gazie. Znalazłam wspaniałą, pięciopalnikową, emaliowaną płytę gazową grzejną w stylu retro. Mój przywilej - kobieta zmienną jest.
Zastanowiło mnie tylko dlaczego prawa fizyki okazały się nie mieć dla mężczyzn znaczenia tylko z tego powodu, że wygłasza je kobieta, która do tej pory nie miała o nich pojęcia. Wszak, na logikę rzecz biorąc, łatwiej chyba zaakceptować fakt, że kobieta nauczyła się fizyki niż zjawisko, że prawa fizyki przestały obowiązywać, bo kobieta ośmiela się być w nich lepiej zorientowana niż mężczyzna... A może nie?
Może jednak to jest tak jak z parkowaniem? M:"Obtarł cię na parkingu?? Co, za blisko zaparkowałaś?" K:"Ale to on parkował później" M:"Zostawiłaś mu za mało miejsca?" K:"Zaparkowałam dwa metry od niego." M:"Pewnie był kobietą..."
[Mam nadzieję, że mój blog czytają tylko kobiety i nie uraziłam żadnego męskiego ego. Jeśli zaś tak to panowie wybaczcie. Jestem trochę nietypowym okazem feministki. Siedzę w domu jak kura na grzędzie, zamiast robić karierę - rodzę i karmię dzieci, sprzątam, gotuję, zmywam, piorę a i tak posłuszeństwa, pokory ni łagodności u mnie nie uświadczysz. Na domiar złego uważam, że my - kobiety - jesteśmy fajniejsze. Co nie przeszkadza mi bardzo lubić i szanować mężczyzn. Mimo wszystko.]
Na koniec, wracając do utrudnień od których zaczęłam post, pożalić się muszę. I wytłumaczyć przy okazji. W moim ukochanym laptopie, na którym zgromadzony mam materiał zdjęciowy do trzech co najmniej postów, w tym do obiecanego tekstu o podręcznikach szkolnych moich córek, w onym laptopie padł wiatrak. Nowy leci do mnie z Hongkongu. Wychodzi na to, że chiński. Troszkę potrwa zanim doleci. Troszkę potrwa zanim wróci do mnie z naprawy ukochany sprzęt. W tym konkretnym przypadku naprawiany przez jakiegoś super fajnego mężczyznę znającego się na naprawianiu komputerów.
Ten post napisany na kolanie i popsutej klawiaturze a choć troszkę niedopieszczony publikowany jest z dwóch przyczyn. Po pierwsze, żeby stali czytelnicy nie pomyśleli, że o nich zapomniałam. A po drugie, ponieważ wszystkie te doświadczenia związane z remontem są dla mnie kolejnym dowodem, że najlepszym nauczycielem jest życie. A o tym właśnie chcę pisać na moim blogu.
Podziwiam chęć poznania się na prądzie, fazach i tego typu innych innościach. Ukłony też dla taty bo mój jakoś cierpliwości do tłumaczenia nie miał i nie ma więc odpuszczam i po prostu pytam o gotowe rozwiązanie ;)
OdpowiedzUsuńI jeszcze muszę się przyznać, ze poglądy feministyczne mam podobne. I na szczęście ktoś inny (czyli Ty ;) ) też takie ma bo już myślałam, ze tylko ja taka jakaś jestem ;)
A siwe włosy wycinam. Małymi nożyczkami do paznokci ;)
Wspaniały wpis uśmiałam się, ale taka prawda, sprzedawca góry i cuda wianki obieca, bo chce sprzedać, a tata nie ma żadnego interesu w tym, żeby nabic Cię w butelkę :-)
OdpowiedzUsuń