sobota, 21 stycznia 2012

Piety Achillesa, korzonki, Natalia i sól

Zastanawiacie się czasem nad tym co w całej cudownej wizji edu domowej, jaką udało mi się odmalować w moich wpisach jest nieprawdą? Rozsądny człowiek zada sobie pytanie "Gdzie jest minus? Jaki tkwi w tym wszystkim haczyk?"
Oczywiście, zrozumiałe jest, że o smutnych sprawach, wychowawczych porażkach i wojnach dzieci pisać nie chcę. W końcu tu mają się znajdować budujące doświadczenia. Budujące pozytywnie. Nie takie z kategorii "Ach, ona też ma w domu meksyk, jakie to pocieszające, że nie tylko ja sobie nie radzę czasem..." Pewnie, naturalnie, czasem rzeczywistość mnie przerasta. Czasem wpadam w panikę. Czasem ogarnia mnie bezradność zupełna. Ale nadal nie mam zamiaru ze szczegółami o tym pisać. Gadam o tym prywatnie z przyjaciółkami ;) To nie jest w końcu scenariusz do kolejnego odcinka "Super niani". Uchylę jednak rąbka tajemnicy.

Mam swoją piętę Achillesa. Dwie pięty nawet, w końcu, cóż, nie jestem Achillesem. Pierwsza pięta to trzy i pół letnia Łusia. "Panowie, normalnie, masakra", nigdy w życiu nie spotkałam tak niezależnego dziecka! Zgroza dla rodziców. W chwili obecnej przyjmuję prosta postawę "Dobra, córcia, zrób jak uważasz, skoro nie chcesz słuchać mojej rady, ale ty ponosisz konsekwencje" i moja córka zakłada różową spódniczkę do czerwonej bluzeczki i niebieskich getrów z fioletowymi skarpetkami. Ale widzicie to oczami wyobraźni? No, a ja i tak się cieszę, bo miesiące negocjacji ("Ale jak założysz bluzeczkę z krótkim rękawkiem to się przeziębisz, jest zima! A wtedy katar... i nie pójdziesz na spacer!") dały ten efekt, że dziecko ubiera się stosownie do pory roku. To taki jeden z wielu przykładów. Zawsze jednak staram się widzieć jakiś plus (Pollyanna ze mnie wyłazi na starość). Jest upierdliwie niezależna, może pół godziny zapłakiwać się przy zakładaniu rajstopek, ale nie pozwoli sobie pomóc. Jednocześnie jest jednak bardzo samodzielna (hura, hura!), codziennie zupełnie sama się ubiera i samodzielnie ogranicza moją nadmierną troskliwość.
Udało mi się wreszcie Łucysię zrozumieć, a to ułatwia współpracę. Współpracę... moi mentorzy rodzinni patrzą i płaczą: "Przecież z trzylatkiem się NIE NEGOCJUJE!" a nie, przepraszam, tylko ja używam tego określenia. "Z dzieckiem się nie dyskutuje! Matka mówi - dziecko wykonuje!" Taaa, jasne... Spróbujcie tego z Łusią będziecie mieć wojnę 24h. A ja wolę inaczej, nie jestem wojownikiem w relacjach z dziećmi. I dlatego pytam, słucham, negocjuję a czasem przeczekuję dwugodzinny płacz i wrzaski (Łusia potrafi płakać ze wściekłości bardzo długo a są granice i zasady, których nie łamiemy).

Mam i drugą piętę Achillesa. Ciut trudniejszą, bo niezrozumianą. Ach Natalka. Złota Natalka, niemal łysy, słodki bobas z błękitnymi oczętami i kilometrowymi rzęsami. Jak to się mówi, dzidzi sama słodycz. I w czym problem? Dzidzi sama słodycz skończyła 16 miesięcy. Niepostrzeżenie przeszła z trybu poznawania świata przez obserwację w tryb eksploracji. Kilka tygodni temu ze łzami szczęścia w oczach patrzyłam na jej pierwsze nieporadne próby tuptania, a ona wciąż była w fazie, gdzie rozwój dziecka wyznacza cel jakim jest zdobycie nowej umiejętności. A teraz, kiedy już śmiało przemierza dom czasem chwiejnym kaczym chodem, priorytetowy cel to "doświadczyć czegoś nowego". Mnie, mamie, która wciąż karmi piersią, trudniej jest jednak wychwycić tę zmianę. W końcu to ten sam bobas (nawet rozmiar ubranek prawie się nie zmienił), który spędza noce zwinięty w kłębek przy moim boku. Nagle (!, jakie nagle?? przecież ona ma już prawie półtora roku?) przestała się prawie interesować swoimi zabawkami i albo tkwi nieznośnie bałaganiąc w grach, książkach i lalkach starszych dziewczynek, albo tkwi nieznośnie bałaganiąc w kuchni!
Nieznośna Nati. Czasem drepcze do łazienki, wdrapuje się na ikeowskie dziecięce krzesełko (mamut) i bawi się w umywalce, do której ledwo sięga, lub wspina się na wannę. I bardzo, bardzo głośno krzyczy.
Pomyślałam sobie, jakiś czas temu, że jeszcze jeden opętany wrzask i ucieknę. Muszę znaleźć przyczynę i rozwiązać problem. Trudno, trzeba z Natalką porozmawiać.
- Natalko - przemawiam spokojnie - nie wrzeszcz bo uszy puchną. Powiedz mamie co się stało?
- [wrzask]
- Tak rozumiem, że ktoś cię skrzywdził i jesteś bardzo niezadowolona, ale co się stało? Jak ci pomóc?
- [wrzask]
- Tak, tak, rozumiem, jesteś wściekła, ale nadal nie wiem jak ci pomóc?
- ... Adibididiwibobleplutideputabedutapumhunpd!
- Hmm (chwila namysłu), rozumiem, Nadziejka zabrała ci kostkę do gry?
- Dibudateblupetudetybledebtudetebltmhyndyptmn.
- No, tak ja rozumiem, że bardzo ci się to nie podoba, ale ta kostka nie jest twoją zabawką, może zamiast wrzeszczeć jak opętaniec pójdziesz ze mną poszukać innej zabawki, równie ciekawej?
- ....
- To co idziemy?
- Abedupt bledept?
- Tak, tak, do pokoju, poszukamy czegoś fajnego, pobawimy się razem. Może być? Idziesz ze mną?
- Taa...
- To to super, chodźmy.

Oczywiście nie łudźcie się, takie negocjacje trwają dużo dłużej. Czasem jest więcej wrzasków. Wypowiedzi Nati zawsze są dłuższe i podparte gestykulacją, ale szkoda moich palców, i tak ich nie rozumiecie. Nikt ich nie rozumie. Nie, nie, ja też ich nie rozumiem. Choć właściwie?
Zorientowałam się, że Natalka razem ze zmianą trybu obserwacji na tryb eksploracji zaczęła mówić. Tak, Nati mówi, pełnymi zdaniami... czy raczej sylabowymi ciągami. Przekazuje emocjonalną treść. wystarczy orientować się, co wydarzyło się zanim zaczęła wrzeszczeć, lub uważnie się przyjrzeć czego może potrzebować (czasem to tylko zmiana pieluchy albo kubek z piciem). Dość, że moja najmłodsza latorośl porozumiewa się za pomocą języka. Ha! Nareszcie można zacząć negocjować :). Strategia jak w tym skeczu Ani Mru Mru "Chińczyk": "pan wolno mówić ja się dużo domyślać".

Oczywiście istnieją kwestie nienegocjowalne. Wtedy płacz, krzyk i łzy. I zła, niestety niezłomna mama.

A czasem jest jak z solą.
Szuflady kuchenne to nie lada wyzwanie, dla każdego chyba dziecka. Drewniane łopatki, plastikowe miski, jakiś srebrny garnek, torebka z makaronem, oto sposoby poznawania świata wszystkimi zmysłami. Polisensoryczne (trudne słowo) nauczanie to modne pojęcie, w tym przypadku raczej polisensoryczne poznawanie świata. Dzieci to uwielbiają. Sytuacja komplikuje się gdy małolat w warunkach niekontrolowanych dopadnie pojemnika z cukrem, solą, lub mąką. Nie są niebezpieczne, może poza solą w oczach, która może być smutnym doświadczeniem. Po prostu robi się niezły bałagan, zazwyczaj na środku kuchni. Zawsze ciekawi mnie w ilu matkach zirytowana bałaganem do sprzątnięcia gospodyni domowa zwycięży facylitatorkę samoedukacji i naturalnego procesu poznawczego własnego dziecka.
U mnie zwyciężyły korzonki.

Natalka dopadła szuflady co przyjęłam z ulgą, bóle korzonków dopadły mnie następnego dnia po intensywnym saneczkowaniu z dziewczynkami i obolała, zgięta w pół niepewnie przemieszczałam się po domu. Każdą samoistną działalność dzieci przyjmowałam z radością, zgadzałam się na wszystko byleby nie dźwigać i się nie prostować ;). Gdy córcia wywlokła puszkę z solą mieszałam w garnku, w sytuacji zorientowałam się o kilka sekund za późno. Nati siedząc na podłodze kuchni garściami wyrzucała sól z pojemnika. Normalna reakcja to natychmiastowe odebranie puszki, dziecko pod pachę, sprintem do łazienki, wymycie rączek (byleby się ta sól do oczy nie dostała!) i wysprzątanie z soli miejsca przestępstwa oraz przestępcy.
Cóż, skoro ma się korzonki...
Z ciężkim westchnieniem usiadłam obok Nati na podłodze. Moje plecy przyjęły to z ulgą.
- Jak tam córcia, smaczna sól? - spytałam skupiając się na obserwacji małych zasolonych łapek, w końcu zawsze zdążę pochwycić je zanim dotrą do oczu.
- Taa... - oświadczyła Nati oblizując małą łapkę. Przełknęła, rozkaszlała się aż poczerwieniała jej buzia, starannie obejrzała drugą łapkę i również ją oblizała.
- Smakuje ci? Nie masz dosyć?
- Taa...
- Może pójdziemy do łazienki umyć rączki?
- Taa... - jeszcze przez chwilę Nati macała, rozmazywała po podłodze i lizała sól. W końcu chwyciła moją dłoń i wstała.

Poszłyśmy. Kroczek za kroczkiem, obolała mam i ciekawska panieneczka rozmiarów krasnoludka. Natalcia sama weszła na krzesełko, wypluskała łapeczki w wypełnioną wodą umywalce, wytarła ręcznikiem buzię. Podczas gdy ona powoli złaziła z krzesła ja powoli, na czworakach (korzonki to lubią) zamiatałam podłogę rozmyślając nad ironią losu. Zapewne gdyby nie te korzonki rozwój i polisensoryczne poznanie świata byłyby dla mojego dziecka ograniczone przez mój pedantyzm i strach przed cierpieniem dziecka. Dziecko skorzystało, korzonki skorzystały, mama skorzystała. A i garnki z kuchni w tym czasie nie uciekły.

3 komentarze:

  1. Ha ha, zupełnie jakbym widziala moją namlodsza dwójkę;) Dziś nawet mały trzyletni indywidualista- awanturnik zły na swą mamę, która odebrała mu zabawkę ( bo pobił młodszą siostrzyczkę) zerwał firankę... razem z karniszem! Na szczęście korzonki mam zdrowe, a i dało się z pomocą mężowskiej pary dłoni karnisz przytwierdzić:)No i moja najmłodsza, 13-miesięczna córeczka zaczęła w piątek komunikować się czymś więcej niż "ghh" i palcem wskazującym- używa teraz też takich dźwięków jak te opisane przez Ciebie. Bomba:)!

    OdpowiedzUsuń
  2. Witaj
    Masz strasznie samodzielne i niezależne dzieci, tylko pogratulowac.

    Ja negocjacji uczyłam swego czterolatka od małego hehe, bo wydaje mi się, że to przydatna cecha ;) Nauczyłam chyba dobrze, bo często i gęsto dyskutujemy i negocjujemy hehe.

    Co do mąki, cukru i innych takich , to ja od małego dawałam dla Młodego i cieszyłam się czasem wolnym hehe. Fakt, że czasami jak wchodzę do kuchni, to mam różne myśli, ale jak do tej pory czas sprzątania był krótszy od czasu wolnego, więc nadal wykorzystuję te zabawy i Młodego ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Matko, karnisza gratuluję, dobrze, że młodemu na głowę nie zleciał, byłby mocno "stuknięty" ;) ale wiesz jak się mówi "straty muszą być, jak nie w ludziach to w sprzęcie" - to po imprezowe hasło ponoć, moim zdaniem lepiej je przypisywać do ed, mniejszego ma człowiek kaca.

    @cosik: bardzo się cieszę, że wciąż poznaję nowe osoby, które negocjują z dziećmi! Dla mnie to zupełnie niezwykłe odkrycie, moja samotna wyspa zaludnia się ostatnio w błyskawicznym tempie. Dzięki za pomoc w zaspokajaniu "potrzeby afiliacji" ;) u mnie niestety czas sprzątania jest niepomiernie dłuższy od czasu wolnego, ale za to powtarzam sobie, że to tylko kilka lat, a na starość i tak się tego nie pamięta :)

    OdpowiedzUsuń