czwartek, 10 listopada 2011

"Mamo, zamiaucz!" czyli o tym jak bawimy się dramą

Dnia pewnego, jesiennego, byłyśmy w parku na spacerze... Słonko świeciło, powietrze rześkie zapraszało do zabawy, cudny dzień. Dziewczynki świeżo po chorobie nie najlepiej reagowały na gwałtowną różnicę temperatur (przed chorobą wrześniowe upały, po chorobie już październikowe chłody) i skulone powolutku spacerowały pojękując "wracajmy do domu...". Ale dla mnie wyjście z domu po dwóch tygodniach (cztery dziewczyny chorowały jedna po drugiej! dwa tygodnie wyjęte z życia) marzyłam o dłuuugim spacerze.
Zbierałyśmy liście, oglądałyśmy "łaciate drzewo" (Platan klonolistny), zbierałyśmy korę, zaglądałyśmy w dziuple, wabiłyśmy wiewiórki. Cóż, kiedy panny niemrawe. Rozgarniały niechętnie liście patykami, wiewiórki troszkę je ożywiły, ale rude stworzonka bardzo szybko uciekły i schowały się między liśćmi. Dziewczynki posmutniały.

Wymyśliłam zabawę. Wyciągnęłam rękę z patyczkiem: "Dziewczynki, to jest różdżka. Czarodziejska różdżka! Teraz ja będę czarować, pokażę wam jak to działa: czary mary, czary mary, jestem krukiem!" I zaczęłam udawać kruka. No, wiecie, rozłożyłam ręce na boki, zaczęłam biegać dookoła i przeraźliwie krakać. Weszłam w rolę. Głupio się o tym pisze...
Wtedy też co po niektórzy poczuli się głupio. Małżonek starannie udawał, że mnie nie zna i oddalił się z wózkiem w odległy skraj parku. Dziewczynki jak sparaliżowane stały w miejscu uśmiechając się niepewnie. Stanęłam w miejscu, dysząc "stop!" wyszłam z roli. "Dobra, mówię, teraz wy. Helena: czary mary, czary mary, jesteś bocianem". Bocian zamachał raz skrzydełkami jak wróbel i zaklekotał szeptem. "Nadzieja, teraz ty: jesteś wiewiórką!" Wiewiórka tkwiła w miejscu chichocząc z cicha. Łusia z zamianą w wilka poradziła sobie lepiej, choć tylko przez chwilę wilkiem była. Oczywiście pokazywałam dziewczynkom jak udawać zwierzątka, ale skutek był taki, że zaśmiewały się ze mnie do rozpuku...

To co miało być wesołą zabawą okazało się być teatrem jednego aktora. Totalna porażka? Wcale nie. Niczym niezrażona zamieniłam dziewczynki i siebie kolejno w kilka jeszcze innych zwierząt, z niewiele lepszym skutkiem, ale zawsze. Czarodziejska różdżka powędrowała do wózka a potem razem z nami do domu. (Leży, w kuchni, pod ręką.)

Dziewczyny często bardzo, bawią się tworząc własny świat. Przybierają wtedy role, tworzą tożsamość dla odgrywanej roli, przeżywają przygody, konstruują akcję, snują opowieść. I nieczęsto zdarza mi się słyszeć "a weź bawmy się, że ja jestem mamą a ty córką!", który to tekst, nie ukrywam, pojawiał się nagminnie w zorganizowanych zabawach dzieciaków, nawet gdy ja byłam dzieckiem. Moje córki zwykle jakoś intuicyjnie przyjmują swoje role, odnajdują się w świecie... nawet jeśli bawią się w psy! Albo konny zaprzęg. Dziewczyny mają siebie na codzień i w sumie świetnie się dogadują - w zabawie. [Niesamowicie im tego zazdroszczę. Ja miałam braci, normalnie tylko bitwy, strzelanina albo gwiezdne wojny, no fun dla dziewczynki. Z koleżankami, w szkole, nie było czasu na taką porządną zabawę, a z kuzynkami widziałam się raz w roku. A moje córki bawią się tak codziennie! Nie ma sprawiedliwości...]

Dość, że przekonana, że talentów aktorskich dziewczynom nie brak sięgnęłam po zabawę z wchodzeniem w rolę. Jest początek i koniec, wyznaczone magiczną różdżką, jest i konkretna rola w opowiedzianym przeze mnie świecie. A tu córeczki patrzą na mnie jak na głupią. Wiadomo, mama ze ścierką, z chochlą, dzidzią na rękach to rzecz oczywista. Ale mama, która udaje kruka? Kiepska sprawa. Do nieczego to nie pasuje...
Wystarczyło jednak kilkadziesiąt minut i dziewczynki znalazły nową zabawę. "Mamo, zamień się w kota. Zamiaucz!" Biorę różdżkę, czary mary robię i jestem kotem. A zaraz potem zaczarowuję córki w koty i moje panny wchodzą w rolę śpiewająco. Ha! Przekonały się.
Czarownie przychodzi nam coraz łatwiej, ale ostatnio pojawił się nowy zgrzyt.

"Mamo, ja już nie chcę jeść" marudziła Helcia. Zdjęłam z okapu różdżkę, kręcę nad talerzem "czary mary, kanapko, niech Helena nabierze apetytu i cię zje!" Podobnie zaczarowałam kanapkę Nadziejki. I Nadziejka spałaszowała kanapkę ze śmiechem a tymczasem Helenka obrażona. "Mamo, przecież to jest zwykły patyk a nie różdżka!" Zdemaskowała mnie pięciolatka. "Różdżka!" wrzasnęła Nadziejka. "Patyk!" wrzasnęła Helena. Ale nic to, czarujemy dalej. "Czary mary, jestem złą mamą!" Zrobiłam groźną minę, warknęłam, zmarszczyłam brwi i dalej na Helkę: "Zjadaj Heleno kanapkę bo cię ukarzę straszliwie a gniew mój będzie wielki! Jestem złą wiedźmą i jak nie zjesz zaczaruję cię w ropuchę!" "Mamo, przestań!" Hela nie wie śmiać się czy płakać "Masz być miłą mamą!"
"Czary mary hokus pokus..." "Witaj Helenko! Jestem twoją miłą mamą mamą Niną i ładnie się uśmiecham i dam ci dużo czekolady i dużo cukierków i dużo lizaków i zabiorę ci tę paskudną kanapkę, bo jestem miłą mamą, czy chcesz wielką tabliczkę czekolady?" wyszczebiotałam z najsłodszym uśmiechem jaki umiem wyprodukować. Helena w krzyk i pisk. "Mamo!! Przestań natychmiast! Nie chcę czekolady! Masz być moją mamą!" "To mam nie być miłą mamą?" zdziwiłam się. "Nie, masz być normalną! Zaczaruj się, że będziesz normalną mamą!"

Odczarowałam się skutecznie a różdżkę odłożyłam na okap. Leży cierpliwie i czeka na jutro. Jak dotąd lekcje wchodzenia w role pomogły moim córkom nauczyć się poruszać jak zwierzęta, niektóre zwierzęta przynajmniej, pomogły wejść w rolę na polecenie, a Helence pomogły zrozumieć, że najbardziej pożądana mama to ta prawdziwa.

W głowie krystalizuje mi się marzenie o teatrze i plan jak ten teatr zrobić... Jestem przeciwniczką uczenia dzieci na pamięć wierszyków, "roli", a następnie ustawiania ich rzędem, żeby powiedziały swoje role we właściwej kolejności. Poczekam, aż zrobią ten teatr rozumiejąc go, wchodząc w rolę samodzielnie, swobodnie... Na razie to tylko zarys. A dramowe techniki będą tu jak znalazł. Pewnie niedługo zaskoczę młode czymś nowym. Mój małżonek na pewno modli się żeby tylko nie w miejscu publicznym ;).

12 komentarzy:

  1. o matko! ale się uśmiałam ;-))) jesteś niesamowita!

    OdpowiedzUsuń
  2. Ha! Chciałabym Cię zobaczyć w tym parku:)

    OdpowiedzUsuń
  3. ;) Zawsze lubiłam się wygłupiać z dzieciakami. Zdecydowanie najlepsza strona posiadania rodziny to obecność tych dzieci, z którymi można robić praktycznie wszystko. W sumie ja też bym chciała siebie zobaczyć w tym parku...

    OdpowiedzUsuń
  4. Genialny tekst, dobrze napisany ;) całą sytuację widzi się oczami wyobraźni :D
    Uściskaj dziewczyny ode mnie!

    OdpowiedzUsuń
  5. Świetny tekst. Świetny pomysł. Świetna drama. Świetna jesteś :-)

    OdpowiedzUsuń
  6. Świetnie wpędzacie mnie w samozachwyt. Dzięki, tego mi trzeba w ten smutny szary dzień. Następna drama na sobotnim LP :) zróbmy coś szalonego ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. Ja tez chcęęęęęęęęęęęęęęęęę! ;)

    OdpowiedzUsuń
  8. A propos... Ja jestem jedynaczką, która ma czwórkę dzieci, a Wy jesteście żywym argumentem, że warto mieć ich dużo- Wy- cała banda Odyńców;)Odkąd dorosłam żałowałam, że nie jestem częścią takiej bandy;)

    OdpowiedzUsuń
  9. Matko, niech się ciepło wiosną zrobi to zrobimy Ci najazd tatarski, wspólną wycieczkę w teren i coś szalonego wymyślimy. Ale będzie fajnie :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Matko, w przypadku Niny to banda ma już inne nazwisko :D pozdrawiam, zastanawiając się, czy pod twym nickiem ukrywa się ktoś znany i mi? ;D

    OdpowiedzUsuń
  11. Jakoś nie mogę się powstrzymać, żeby czytając "banda Odyńców" się nie uśmiechnąć z satysfakcją. No bo w końcu tak jest, czyż nie? Może nazwisko mam inne (jakoś tak wyszło) ale duch bandy Odyńców tkwi w tym przedsięwzięciu jak nic! I krew Odyńców płynie! I masa Odyńców się kręci! Wataha rzec by można bez wahania ;)))

    OdpowiedzUsuń
  12. niech żyje pomysłowość! zauroczył mnie ten tekst!

    OdpowiedzUsuń