Jedna z najwspanialszych zalet bycia mamą domową to możliwość nieustannego obserwowania dzieci. Uwielbiam to. Czuję się jak odkrywca, badacz, staram się być chłonąć indywidualność swoich córek. Zapamiętywać.Rozumieć. Jestem głęboko przekonana, że jeśli dobrze zrozumiem je dziś, będę je rozumieć zawsze. A to pomoże mi w byciu dobrą matką, osobą, która uczy drogi przez życie. Dość o tym, do rzeczy.
Natalka to takie małe słoneczko, trudno jeszcze wyrokować. Ale pogodę ducha ma gdzieś głęboko w genach zapisaną. Jak i upór w dążeniu do celu. To martwi chwilami ale dobrze rokuje na jej przyszłość. I niezależność. Te dwie cechy zresztą idą w parze u wszystkich moich córek. Może po prostu u wszystkich dzieci? Ciekawe czy w aż takim stopniu... Ktoś powinien stworzyć "skalę uporu i niezależności" i metody pomiaru.
Łusia to wojowniczka i awanturnica. Manipulantka. Niezależna i uparta. Słodka i kochana, oraz przytulna. Zadania do domowej nauki ustawia sobie sama - nawet jeśli ja je przygotuję, wyjaśnię, to ona jednak po swojemu je wykona i oczywiście wytłumaczy dlaczego tak a nie inaczej. Wie czego chce. Ale jest jak jako mądrzejsze od kury. Ciekawe czy ugotuje się pewnego dnia na twardo, czy też będzie słynnym naukowcem lub wynalazcą.
[Wbrew mojej sugestii zabierała wszędzie swoją lalkę barbie (jedną jedyną! każda córka ma tylko jedną taką lalkę). "Zgubisz córeczko." "NIE ZGUBIĘ!" Coś ostatnio tej lalki nie widzę w domu, pytam młodą - gdzie twoja lalka? "Zostawiłam na kamieniu" Czasem mam wrażenie, że mieszkam w cyrku. "Jakim kamieniu?!" wyrwał mi się jęk; "Czarnym!" z przekonaniem oświadcza trzylatka. "I chrupał!" Tego nie wytrzymał mąż: "Jak to chrupał? kamienie nie chrupią!!" "CHRUPAŁ! Jak położyłam lalkę to chrupał!" szorstki kamień... "Na placu zabaw?" "Nie, na placu zabaw nie ma kamieni! Tam, tam daleko! Przynieś. Leży na kamieniu." Spokojna pewność siebie. Gdzież to młoda znalazła czarny kamień... na cmentarzu?? "Tak, na cmentarzu, tam daleko" oświadczyła spokojnie a ze spojrzenia wyczytałam stalowe "NO PRZECIEŻ MÓWIĘ". Najpierw nerwowo, zirytowana, a potem coraz spokojniej wytłumaczyłam, że lalka nie do odzyskania i nie do odnalezienia. I żaden kamień nie pomoże. Ale nie umiałam się porządnie pogniewać. Czarny kamień, który chrupie...]
Hela jest badaczką. Póki była za mała, żeby chodzić spała i jadła na zmianę. Myślałam, że to takie spokojne dziecko... A potem wstała na nogi, wlazła na krzesło, z krzesła na stół, potem na parapet a potem postanowiła sprawdzić "jak się otwiera okno...?" Przez długi czas wszystkie krzesła stały obrócone do góry nogami na stołach.
"Mamo, chciałabym polecieć do tej chmury. Jak będę dorosła to polecę." Córka poetka? Skąd! Po prostu ciekawa jak wygląda chmura z bliska. Zero poezji.
"Mamo, ty nie jesteś bardzo złą czarownicą." "A skąd wiesz? Może właśnie jestem straszliwą czarownicą?" "Nie jesteś. Ty używasz miotły do zamiatania a nie do latania. Nie możesz polecieć coraz wyżej i wyżej. Jakbyś mogła polecieć i byś mnie zabrała to ja będę się bała tak lecieć coraz wyżej i wyżej. Mamo a ty się boisz tak lecieć wyżej i wyżej?" "Nie córeczko.." "Ale nie polecisz. Nie jesteś liściem. Liście mogą lecieć, są lekkie." [wracałyśmy z baletu, rzeczywiście dookoła nas na wietrze unosiły się jesienne liście] "Mogłabym polecieć inaczej. Samolotem, albo balonem" mówię spokojnie. "Ale w balonie potrzebowałabyś ciepłego powietrza. Musiałabyś zapalić ogień, cały balon mógłby się spalić." Rozmowy z Helenką sprawiają, że czuję się naprawdę radosna. Helenka ma 5 lat. Helenka obserwuje, bada, dotyka, niestety rozkłada na kawałki niekiedy, szuka przyczyny. I zostawia bałagan. Sprzątanie jest dla śmiertelników, nie dla naukowców. Helenka myśli. Na dzięcioła mówi "stukacz" lub "dziuplec", kiedy jest grzeczna - jest "sforna".
Nadziejka przyszła do mnie ostatnio z opowieścią. "Mamo, a pamiętasz tego małego indiańskiego chłopca?" "Którego chłopca?" byłam zupełnie zdezorientowana. "Indiańskiego chłopca z Ameryki!" Zaczęłam poszukiwać w pamięci spotkania indiańskim chłopcem (z Ameryki!) a w tym czasie córka snuła opowieść. O "Indiańskim przyjęciu" urodzinowym, na którym pani przebrana w indiański strój pokazywała tańce, pomagała robić pióropusze. O zajęciach "Latającego przedszkola" podczas których tańczyłyśmy taniec, robiłyśmy pióropusze a ciocia Kasia za pomocą mediów (telewizja i internet) pokazywała indiańskie domy... Wreszcie o "tym małym indiańskim chłopcu!" o którym wiem... Wiem? "No z Ameryki!" Ameryki jeszcześmy nie zwiedzały. Ale czytałam ostatnio "Gringo wśród dzikich plemion" Cejrowskiego a Nadziejka z fascynacją oglądała zdjęcia. Jak ją znam to na pewno pytała "kto to jest, gdzie mieszka, a gdzie jest jego mama?" Jak siebie znam to na pewno rzetelnie opowiedziałam jak najprostszymi słowami wszystko co wiem. Czyli pewnie i Ameryka gdzieś padła... choć zabijcie mnie - nie pamiętam kiedy! Cóż, córka pamięta.
Przyniosłyśmy globus. Wystartowałyśmy z Polski, samolotem do Ameryki północnej, tam przesiadka i drugim samolotem do Ameryki południowej. Najpierw dość pobieżnie obejrzałyśmy dolinę Amazonki i rzeczne delfiny. A potem ruszyłyśmy "Boso przez świat" z panem Wojtkiem do indiańskiej wioski podglądać życie indiańskiego chłopca. Przy filmie Hela wymiękła. Przestało być ciekawie, nic do badania, macania, doświadczania, rozkminiania... nudy! Nadzieja wrosła w krzesło. Posypały się pytania: "a co on robi, a dlaczego?" film był za krótki :) Mama służyła tylko do udzielania odpowiedzi na niecierpiące zwłoki pytania. Nieciekawe zajęcia? Żadnych zdjęć, zero akcji... Nadziejka to lubi. Chłonie opowieści, stoi z boku, obserwuje, zapamiętuje. Ludzie, relacje, związki społeczne, mechanizm i przyczyny ich funkcjonowania. Różnice. Podobieństwa. Nadziejka nie radzi sobie z puzzlami i układankami - ma lekko opóźniony rozwój analizy i syntezy wzrokowej i słuchowej. Ale łączenie elementów opowieści, czy też kilku różnych opowieści - to jest to. Zapamiętuje to co zaobserwuje na przestrzeni wielu miesięcy a potem hop! wyłuskuje główką z worka pamięci opowieści o "indiańskim chłopcu" i żąda pomocy w usystematyzowaniu. A ja stoję obok i z zapartym tchem obserwuję: moje dziecko ukochane, jego indywidualność, naturalną mądrość, pragnienie wiedzy... i uruchamiam odpowiedni film, wyjmuję odpowiednią książkę.
W sumie moja rola sprowadza się do nauczenia dziewczyn korzystania ze źródeł. I do nie przeszkadzania w samoedukacji.
I, oczywiście, do pozamiatania! Skoro nie jestem "złą czarownicą"...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz