Nie przepadałam za szkołą. Nie ukrywam tego. Szkoła była nudna, trudna, czasem nawet przerażająca. Jako małe dziecko zaliczyłam fobię szkolną. Jako młoda panna - nabytą nienawiść do przedmiotów ścisłych. Zwiedziłam wiele ciekawych miejsc i nigdy nie pozwalano mi przyjrzeć się temu co mnie fascynowało bo "nie wolno się odłączać od grupy". Zdecydowanie szkoła utrudniała mi edukację. Oczywiście nie wiedziałam o tym póki nie poszłam na studia. Dopiero Uniwerystet pomógł mi nauczyć się "samoedukacji" i pokochać zdobywanie wiedzy. Zrozumiałam jak wiele lat straciłam na siedzenie w ławce. Cały ten niezmierzony czas mogłam poświęcić na zgłębianie mechanizmów rządzących światem! Tymczasem tkwiłam w dusznej klasie, ciasnej, twardej ławce, całymi godzinami nudząc się jak na rzymskim kazaniu, gorąco nienawidząc fizyki, chemii, nawet biologi! Matematyki... Tyle straconego czasu. Dzisiaj, żeby zrozumieć jak działa świat, wszystkiego muszę uczyć się sama. Chcę, żeby moje córki uniknęły nauki w systemie klasowo-lekcyjnym, który ogranicza możliwości, utrudnia zdobywanie wiedzy, wyklucza samoedukację, zabija myślenie i twórczość, zmusza do funkcjonowania i nauki według określonych (nienajlepiej zresztą skonstruowanych) schematów i często szkodliwych wręcz programów.
Mam pomysł na własny program nauczania, mam koncepcję edukacji za pomocą gier i metody projektów, chciałabym aby moje córki rozwijały w sobie postawy badacza. Jestem gotowa zrobić wszystko, żeby nie zatraciły swojej twórczości, radości życia, energii w działaniu. Marzy mi się, że wyrosną na silne, niezależne, mądre i odważne kobiety. Że nie będą się bały realizować swoich marzeń. I że będą kochały się uczyć. Ja pokochałam zdobywanie wiedzy dopiero na studiach. Myślę, że edukacja domowa to jedyna ścieżka w polskim systemie aby osiągnąć te cele. Czy nie boję się, że panny nie nauczą się funcjonować w grupie społecznej? Nie, jak dotąd nie zauważyłam, żeby miały z tym jakiekolwiek problemy. Są otwarte w relacjach z ludźmi i małymi, i dużymi. Uważnie obserwuję je podczas zabaw z innymi dziećmi i to właśnie szkolne dzieci zamykają się w swoich grupach, grupach klasowych, niechętne by nawiązywać nowe relacje. Moje panienki potrafią się bawić z każdym dzieckiem, które chce się bawić z nimi. Na razie to im wystarczy. Nie zamierzam ich oczywiście zamykać w domu, pod kloszem. Bo edukacja domowa to właściwie edukacja w terenie. W domu, przy stole przeprowadza się trening czytania, pisania, liczenia, gry i zajęcia techniczne, itd. Świat poznaje się w działaniu i doświadczaniu. Na zewnątrz.
A dla wszystkich zwolenników szkoły i klasy jedno pytanie. Czy zamknięta grupa, jaką jest klasa, to na pewno naturalne miejsce do rozwijania umiejętności interpersonalnych? Przecież nigdy, przez całe swoje życie po zakończeniu szkoły, człowiek nie będzie spędzał czasu w tak skontruowanej grupie społecznej! Jeśli naprawdę ktoś by chciał, żeby dzieci w szkole uczyły się "modelowych relacji społecznych, które mają pomóc w przyszłości" to grupy powinny być: mieszane wiekowo a jednocześnie jej członków powinno coś łączyć, jakiś wspólny cel, czy wspólne upodobanie... Nie, moi drodzy, szkoła to jest sposób na uniknięcie masowego analfabetyzmu a nie metoda na twórczą edukcję społeczeństw.
ale ja mam jedno pytanie: co mają zrobić takie matki, którym pomysł edukacji domowej bardzo się podoba, ale nie mają ani odpowiedniego wykształcenia, ani za bardzo pojęcia, jak to przeprowadzać, nie mówiąc o wciąż nowych pomysłach na kolejne zajęcia... Takie mamy nie podejmą się tego zadania z powodu mniej lub bardziej uzasadnionych lęków, że sobie nie poradzą, a panie w szkole po to są, żeby wiedziały jak z dziećmi pracować i one wobec tego na pewno zrobią to lepiej... Co byś powiedziała takim mamom?
OdpowiedzUsuńJa uważa, że edukacja domowa to bardzo dobry pomysł. Interesowałam się tym już od jakiegoś czasu. Przydatne też jest to nie tylko w nauce historii czy wosu, gdzie
OdpowiedzUsuńczasami poglądy polityczne nauczyciela bywają diametralne inne niz rodziny ucznia i przez to dziecko nie wie czego ma sie uczyć i co ma na lekcji mówić (wbrew pozorom jest to problem), ale też w nauce wszystkich innych przedmiotów, ponieważ traktowanie ucznia jako osobe a nie jako grupę odrazu poprawia mu samoocenę i wszystko. Przedwojenni nauczyciele prywatni, uczący w domu, też nie są wcale zlym pomysłem. Szczególnie w nauczaniu podstawowym.
pozdrawiam
Maria
Chcieć to móc. (Są wyjątki w sytuacjach trudnych życiowych) Matka zawsze potrafi najlepiej i leczyć i uczyć swoje dziecko, bo najlepiej je zna. Bać się nie trzeba bo to żadna sztuka pokazać dziecku pierwszy śnieg i wyjaśnić skąd się wziął. Do nauki czytania, liczenia, pisania pisane są programy i podręczniki, a każde edukowane domowo dziecko pozostaje pod opieką nauczycieli, którzy powinni w trudach pomagać. Pomagają również poradnie psychologiczno-pedagogiczne i radą i doświadczeniem i ciepłym słowem pedagogów. I jest oczywiście internet, znakomite źródło informacji, są i fora rodzicielskie bezcenne wręcz! ED organizuje nawet zjazdy i wymienianie się doświadczeniami... To wcale nie usi być trudne, jest za to ciekawe :)
OdpowiedzUsuńMyśmy dość długo badali teren. Spotykaliśmy się z ludźmi, którzy już uczyli swoje dzieci. Rozmawialiśmy, pytaliśmy. Nasze wewnętrzne przekonanie, że tak będzie lepiej dla Dzieci wreszcie pozwoliło nam pokonać własne obawy. Oczywiście są chwile zwątpienia, odpowiedzialność czasem przeraża, jednak w takich chwilach przypominam sobie znalezione gdzieś w Internecie słowa: "Jeśli któregoś dnia ktoś zarzuci ci że twoja praca nie jest profesjonalna, powiedz sobie że Arkę Noego zbudowali amatorzy, a Titanica profesjonaliści". Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńPodoba mi się to zdanie o profesjonalistach i amatorach. :) Pozdrawiam ciepło
OdpowiedzUsuńWitaj, Nino! Wreszcie Was znalazłam. Strasznie fajnie piszesz.
OdpowiedzUsuńSosenko, chyba wypada przeprosić, że się jakoś nie zareklamowałam... chyba to zrobię od razu na PR i już. Bo potem niektórym jest przykro, że nic nie wiedzą. A skoro podoba ci się jak piszę to może nie jest tak fatalnie ;) Pozdrawiam
OdpowiedzUsuń