Od kilku tygodni polowałam na okazję. Jak by tu zacząć rozmowy o pogodzie... Ale tak konkretnie, o chmurach, mgle, wietrze, śniegu i w ogóle różnych zjawiskach atmosferycznych. Jesień to dobry czas na obserwacje, opowieści, wyjaśnianie. Okazji edukacyjnych co niemiara. Oglądałyśmy chmury. Spostrzegłyśmy mgłę. Rysowałyśmy w kalendarzu obserwacji pogodowych słońce, deszcz, notowałyśmy temperaturę, podczas ubierania się na spacery rozmawiałyśmy o ochłodzeniu powietrza, wyciągałyśmy jesienne buty, kurtki i czapki. Ale dopiero dymiąca Łusia stała się wyzwalaczem. Zapalnikiem. Początkiem zajęć.
"Mamo, dlaczego Łusia dymi?" spytała lekko zaniepokojona Hela. Popatrzyłam uważnie na moje córki przestając na chwilę szorować zacieki z mydła na umywalce. Panienki zażywały zbiorowej kąpieli w dużej wannie do której co kilkanaście minut dolewałam gorącej wody. Łusia właśnie wstała, rozgrzana po kolejnej dawce "ocieplenia" a obłoczek pary unosił się nad nią. Acha... "Co masz na myśli?" spytałam spokojnie. "Coś leci z Łusi, do góry, wygląda jak dym" wyjaśniła rzeczowo Helcia. "To para. Para z wody" odpowiedziałam. I to był początek. Wieczór i poranek - dzień drugi. Wieczorem rozmawiałyśmy więc o wodzie w wannie, o parze, mazałyśmy po zaparowanym lustrze w łazience, a w mojej głowie krystalizował się plan zajęć na dzień następny.
Książki o pogodzie i zjawiskach atmosferycznych zapobiegliwie zgromadziłam miesiąc temu, teraz wystarczyło je przejrzeć i naszykować na wierzchu. A następnego dnia, po trudnych zajęciach z czytania czy liczenia, korzystając z przerwy na gotowanie obiadu, zorganizowałam kuchenne doświadczenie. Garnek, woda, parowanie, skraplanie, ciepło, zimno, ruch powietrza. A na stole encyklopedia dla dzieci, książka z obrazkami, karton i kredki. Obserwowałyśmy parowanie i skraplanie, sprawdzałyśmy temperaturę pary, potem ja opowiadałam, rysując na kartonie kredkami kolejne elementy obiegu wody w przyrodzie, jak to jest ze słońcem, które podgrzewa, z parą, która unosi się do góry, z chmurami, które "rosną" i się przesuwają a potem "pada deszcz!" - dziewczynki już wiedziały o co chodzi i deszcz z chmur narysowały same. Potem oglądałyśmy zdjęcia, czytałyśmy encyklopedię i książkę o pogodzie któregoś z pedagogicznych wydawnictw. Uzupełniłyśmy bazę informacji o mgłę, rosę, ruch powietrza - więc i tornada, i tajfuny (proste doświadczenie z piórkiem unoszącym się w powietrzy w otwartych drzwiach pomagało zobrazować ruch zimnego i ciepłego powietrza ale już tornado i tajfun oglądałyśmy na zdjęciach tylko), rodzaje chmur omawiałyśmy już trzeci raz (pierwszy raz we wrześniu gdy obserwowałyśmy je podczas wycieczek a drugi podczas omawiania ziemi we wszechświecie, budowy atmosfery i zjawisk, które się w niej pojawiają, jak również tego gdzie latają samoloty - mieszkamy niedaleko lotniska). Nadzieja dziarsko uczestniczyła aż zmęczyły ją długie i dociekliwe pytania Heli i uważne jej studiowanie dziecięcej encyklopedii a wtedy pobiegła bawić się w swoim pokoju a Hela zadała jeszcze około 50 pytań zanim poczuła się zmęczona i poszła odpocząć.
Zajęcia były w sumie banalne. Przecież to samo życie, wystarczyło tylko odpowiedzieć na kilka pytań. No i nigdy nie wiadomo ile z tej wiedzy w małych główkach zostanie.
I tak więcej, niż gdyby omawiały to podczas zajęć w klasie.
Nino polecam Ci wydawnictwo Multico. Mają taką serię pełną eksperymentów, m.in. o pogodzie. Nie wiem czy to nie nazywa sią "Mały obserwator"? Jak sprawdzę, to dam znać.
OdpowiedzUsuńDzięki, poszukam, zapoznam się, na pewno skorzystam. :)
OdpowiedzUsuńZnalazłam, "Młody obserwator przyrody", rzeczywiście wygląda niezwykle obiecująco, kupię i będę mogła oddać wszystkie wypożyczone z biblioteki książki. :) Będę miała coś własnego.
OdpowiedzUsuń