Zmagam się z nauką czytania. Tak, własnie zmagam, to dobre określenie. Po prostu moje córki nie należą do dzieci, które samorzutnie uczą się czytać i liczyć, i do tej pory nie dawały się do liter przekonać. Ot, jakieś tam znaczki. Zresztą liczenie też im nie szło, kolejność powyżej "sześć" nie do zapamiętania. I w porządku. Ale minął okres ochronny, zerówka się zaczęła i przyszedł najwyższy czas. A czytanie to sama frajda - gdy już się opanuje rozumienie tych znaczków. Zaczęłam więc przekopywać materiały ze studiów, konsultować i radzić się mądrych, bo jak już zaczynać od zera to z jakimś sensownym narzędziem, nie każdemu młotek leży w dłoni. Nauka liczenia okazała się być bardzo prosta, wystarczyło sięgnąć po domino, karty, gry planszowe i już, voila! Ale literki... tu jest trudniej.
Więc zmagamy się. Od początku września poznajemy głoski, sylaby, nieszczęsna analiza słuchowa wyrazów (co słychać na początku?), samogłoski, kilka spółgłosek, dopasowanie kartonika z głoską do obrazka itd. Podstawy. Jakoś szło, codziennie kilkanaście minut, przypomnienie, utrwalanie, coś nowego. Pomyślałam sobie, że może "Ala i As" to taka dobra, prosta metoda a jedyne czego Elementarzowi brakuje to podziału wyrazu na sylaby, więc wydrukowałam sylaby, litery i zapraszam panienki do stołu. Tu Elementarz, tu kartoniki z sylabami, a jakże, głoski i ich zapis - literki - już znane... I nic. Jeszcze Helcia, owszem, litery rozpoznała, przegłoskowała, ale wyraz odczytać cały? Nic z tego. Tymczasem najstarsza moja tylko rzuciła okiem na obrazki i utkwiła wzrok w oknie podśpiewując pod nosem. "Córcia, widzisz?" "Tak, mamusiu!" I nic. Trudno. Myślę sobie, nie ma złych uczniów, jak Komeński powiedział, że wszystkich można nauczyć wszystkiego to tym bardziej Nadziejkę czytać! Trzeba tylko nauczycielem być dobrym. Jeszcze raz. Elementarz na razie nie przeszedł (nie była to oczywiście jedyna próba :)). Sięgam po grę: łączenie obrazków i głosek. I ślicznie połączone znane już samogłoski i spółgłoski, na głos wypowiedziane... Ha, myślę sobie, czyli jednak znają! Dobra, iść za ciosem! I dawaj, łączę te znane głoski w sylaby, sylaby w wyraz... I nic. Mur, ściana. Jakieś tam marne próby Heli, ale więcej w tym było "strzelania" i przyglądania się maminej twarzy - czy dobrze? - niż inetrpretacji tych znaczków co na stole leżały... Myślę sobie, Nina trzymaj się, nie ma tępych uczniów, są tylko zadufani nauczyciele... pamiętaj co mówił Korczak! Rozpędziłam towarzystwo bo zmęczone nudziły się nad tą chińszczyzną setnie. Trzeba skorzystać z mądrości reedukatorów, trudno. Mamusia (czyli ja) dyslektyk, połowa wujków i cioć takoż, coś może być na rzeczy i u dzieci... Bierzemy metodę 18 struktur, zresztą już dawniej o niej myślałam. Wyciągnęłam czarny, czerwony i zielony karton. Pocięłam na kartoniki odpowiedniej wielkości, naszykowałam materiał, poczytałam źródła i notatki ze studiów (w sumie nie ma tego tak dużo). Dziś przygotowana już ułożyłam sylaby, wyrazy, kolorowe kartoniki... 40 minut panienki pracowały cierpliwie i owocnie z pierwszą strukturą zanim musiałam skończyć (kończę wtedy gdy widzę po panienkach, że mają dość :). Poznały nową spółgłoskę, nowe sylaby, czytały proste wyrazy, układały schematy... A jednak pamietają!
Cóż wychodzi na to, że mieli panowie Komeński i Korczak rację ;)) jak zresztą kilkunastu innych pedagogów.
I jeszcze jedno. Kiedy po 30 minutach panienki zaczęły "bylejaczyć" (coś tam podśpiewywać, kręcić się, poszturchiwać) powiedziałam: "Dobra, macie dosyć, kończymy." A one: "Nie mamo! Jeszcze nie! Już jesteśmy grzeczne!" i pracowały jeszcze ponad 10 minut. Właściwie dlaczego? Przecież chciałam im ułatwić? Dzieci wciąż zaskakują. :)
A tutaj link do opisu metody, dla zainteresowanych: http://www.gabinet-logopedyczny.com/gabinet-logopedyczny/metody-pracy/100-metoda-18-struktur-wyrazowych.html
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz