sobota, 29 października 2011

"Lokomotywka, lokomotywiątko, parowozowe dzidzi"

Korzystając z poniedziałkowych darmowych biletów wybraliśmy się całą rodziną do Muzeum Kolejnictwa w Warszawie. Wycieczka zajęła nam całe przedpołudnie, więc klasyczne, poranne zajęcia upiekły się moim pannom, za to doświadczeń i przeżyć zagwarantowałam dziewczynom na jakiś czas. Zapewne co najmniej do następnej wycieczki.






Muzeum posiada skansen - czyli wystawę autentycznych starych pociągów na zewnątrz - oraz stałą ekspozycję wewnątrz składającą się naprawdę sporej ilości małych modeli pociągów, kolei i elementów towarzyszących...
Zabawne określenie? Nie bardzo wiedziałam jakie wybrać. To, że węgiel, drewno, lampy, tory, maszynistów i zawiadowców zobaczę to było w miarę oczywiste. Ale dyliżans jadący po torach ciągnięty przez zaprzęg konny? A oto jest kolej konna, osobowa i towarowa, ma się rozumieć w komplecie. Nie mogłam się oderwać od gablotki.

Dziewczynki poszukiwały Tomka, Kuby i Emilki, pociągów które poznały oglądając u babci na MiniMini bajkę o pociągach. Na szczęście udało się znaleźć lokomotywy w kolorach odpowiadających bohaterom bajki i dziewczęta wyszły z Muzeum w pełni usatysfakcjonowane. Nie bez znaczenia jest fakt, że kilka lokomotyw mogły zwiedzić, obejrzeć palenisko, wskoczyć do wagonu, w którym powinien być zapas węgla, mogły też pokręcić kółkami od zaworów i podziwiać mamę, która z zaangażowaniem prezentowała im pracę palacza, a stojąc na peronie opowiadała o pracy kół, tłoków itd... A było o czym opowiadać!

Idąc za ciosem pokazałam też córkom godło Polski - białego orzełka - na wagonach, lokomotywie a również mundurach i czapkach maszynistów, szukałyśmy orła w koronie i bez korony. Panny z zachwytem oglądały ruchome makiety piszcząc z radości gdy turkoczący głośno pociąg wyjeżdżał z tunelu i mknął po moście. Była to okazja, żeby zacytować nieśmiertelną "Lokomotywę" Tuwima.
Znalazłyśmy też wśród makiet Rakietę i Piękną Helenę...

Trudno było opanować potrójne tornado jakie stanowią moje dziewczyny - każda zainteresowana zupełnie czym innym, każda zadająca inne pytania, oglądające zupełnie różne eksponaty. Muzeum wyszło z tej przygody bez szwanku. My też :)

A na koniec kilka ciekawostek zaobserwowanych. Jestem pewna, że żadna z dziewczyn nie zrozumiała istoty działania lokomotywy. Ale zapamiętały kształt, dużą ilość kół, gwizdek, komin z przodu i również niezbędną do  funkcjonowania sporą ilość rurek i przewodów. Wszystkie te elementy znalazły odzwierciedlenie w ich rysunkach. I chociaż obrazki są schematyczne i czarno białe (moje panny nie mają szczególnych talentów plastycznych) to wiadomo mniej więcej o co chodzi. A już sam fakt, że same postanowiły pociągi narysować dowodzi, że mocno wyprawę przeżyły.
Heli pociąg przypomina uśmiechniętą gąsienicę na kołach. Za to wszystkie (bo powstało ich kilka!) pociągi Nadziejki mają "kotło". "Kotło" znajduje się na końcu lokomotywy (wyglądem przypomina plamę), więc jak rozumiem jest to po prostu palenisko. W całości jest zamazane na czarno. Zapewne z powodu węgla. Wszystkie koła są połączone przewodami z korpusem kolei i ze sobą nawzajem. Zaskakująco dokładna była moja najstarsza córka, zwłaszcza, że zazwyczaj niecierpliwi się już po kilku kreskach. Tym razem jednak ołówek został zaopatrzony w nakładkę ułatwiającą prawidłowy chwyt. Interesujące, że podczas wykonania tej pracy Nadzieja odmówiła używania kredek które jeszcze nakładek nie mają...  A warto wiedzieć, że mam dwa komplety grubych kredek trójkątnych. Jednak nie ma to jak dobra nakładka do nauki rysowania i pisania...

I na koniec nawiązanie do literatury.
"Lokomotywa" Tuwima nie ma u nas wcale dużego wzięcia. Owszem, niezła przy niej zabawa, ale żeby uczyć się jej na pamięć? Niekonieczne. "Mamo, przeczytaj teraz coś innego". Podkreślam jednak, że to nie jest moja opinia tylko moich córek. Podczas wakacji wyszukałyśmy "Lokomotywiątko" Joanny Kulmowej. "Lokomotywka. Lokomotywiątko. Parowozowe dzidzi." Jest hitem nie do pobicia.
 Lubię analizować takie zjawiska i myślę, że może to po części zasługa naszej małej dzidzi, nieustannie obecnej wszędzie! Czasami dziewczynki mówią do niej - Lokomotywko....
 A może to z powodu niezwykłych przygód, które niesforna bohaterka przeżywa. Może dlatego, że wiersz przypomina utwór pisany prozą a moje panny prozę ostatnio preferują. Ja przepadam za Lokomotywką Kulmowej bo bohaterka jest niezależna, samodzielna, uczy się dorastać, dojrzewać, podejmować decyzje. Nie boi się ryzykować szukając swojej drogi w kolejowym życiu. Może to zabawne skojarzenie, ale ta mała Lokomotywka to całkiem niezły wzorzec, albo po prostu niezłe odzwierciedlenie prawidłowego procesu dojrzewania. I bardzo dobrze czyta mi się ten wiersz na głos.


Ewa Salamon - ilustracje do "Lokomotywiątka" J.Kulmowej

A dziewczyny od razu znalazły skojarzenie z wierszem, gdy rozmawiałyśmy o Lokomotywach w Muzeum. I tak w zupełnie naturalny sposób wycieczka nawiązała do ulubionej przez nas ostatnio lektury.

3 komentarze:

  1. Wspaniała relacja ze świetnej wycieczki! ;)
    A obrazek na dole czyj? Przypomina mi ulubionego Wilkonia.
    A co do dzidzi, to fakt, wszędzie jej pełno, ale za to jest jedną z najpiękniejszych dzidź na świecie. A co!
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  2. Ach oczywiście, brak nazwiska ilustratora. Już podaję: Ewa Salamon, ilustracje do "Lokomotywiątka" Joanny Kulmowej, Biuro Wydawnicze "RUCH"
    Brak roku wydania, ale młoda to ta książeczka nie jest ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Mam pytanie wiesz może gdzie ja dostać ?

    OdpowiedzUsuń