środa, 16 listopada 2011

Co pływa a co tonie? Czyli jak zabić dziecku ćwieka

Kiedy mama Borejkowa leżała chora w szpitalu jej córki borykały się z szarą rzeczywistością PRLu; Gabrysia usiłowała "ogarniać", Ida rozpaczała, Nutria zmagała się z akceptacją własnej kobiecości (czy raczej jej brakiem - akceptacji rzecz jasna) a mała, dzielna Pulpa z braku innych zajęć przeprowadzała naukowe doświadczenia. [Mowa oczywiście o bohaterkach Jeżycjady autorstwa Małgorzaty Musierowicz.] Spokojna i zrównoważona Patrycja, zwana Pulpą, szukając czegoś pewnego w dziwnym świecie zmuszała różne rzeczy do pływania... i oczywiście wszystko rzetelnie, i uczciwie opisywała w listach do mamy. Patrycja była pogodną dziewczynką i pewnie z tego powodu uważała, że wszystkie te przedmioty "lubią" pływać. Zdecydowanie nie dla wszystkich pomysł pływania okazał się trafiony. "Piniondz lubi pływać. Głupi piniondz, bo tonie." Zapamiętam ten cytat do końca życia. Efektem ubocznym owych doświadczeń był zapchany odpływ w umywalce. Cóż, postanowiłam uniknąć komplikacji i uprzedzić pomysłowość swoich córek.

Kilka tygodni temu dostałam od mamy dwie śliczne, szklane salaterki. Duża i mała, obie z przezroczystego szkła, obie w kształcie kuli z odciętym czubkiem, w sam raz na owoce lub sałatkę. Szał ciał i wielka radość. I oczywiście przerażenie, co z nimi robić?! [Mam taki mały feler, że tłukę wszystko co z ładnego przezroczystego szkła. Nie wiem, może jest zbyt przezroczyste i nie wiedzę, lub zbyt śliskie, a może za bardzo się śpieszę "ogarniając" kuchnię, kto wie... Dość, że wytłukłam wszystkie nieomal szklanki, kilka dzbanków i teraz w domu króluje fajans.]
Modliłam się do tych salaterek kilka godzin aż wreszcie zaświtało... Przezroczyste, duże - małe, acha! :) Zaplanowałam, zorganizowałam, zaprosiłam Kasię z Różyczką i oto jest. Świat topienia oczami dziecka.

Zaczęłam od ustawienia kilku naczyń, szklanych, przezroczystych, o różnych kształtach i rozmiarach. Dwie szklane miski (duża i mała), wysoka, wąska szklanka, litrowy słoik. Następnie przeprowadziła króciutki pokaz do każdego naczynia nalewając taką samą ilość wody: pełny dzbanek. Oczywiście dziewczynki były przekonane, że najwięcej wody jest w szklance, gdyż była pełna prawie po brzegi. Co ciekawe moje panny już raz uczestniczyły w takim pokazie i sprawdzałyśmy wtedy, przelewając wodę z naczynia do naczynia i porównując poziom, gdzie jest więcej, i oczywiście uzgodniłyśmy, że jest tyle samo. Było to mniej więcej trzy tygodnie temu. Fascynuje mnie najbardziej pojmowanie świata przez dziecko. Pełne prostoty.



"Ile wody nalałam?"
"Tyle samo!"
"To gdzie jest najwięcej?"
"W tej wysokiej szklance."
Jaki to oczywiste, prawda? Dobra, ale do rzeczy. Zrobiłam mały pokaz z przelewaniem wody - aby pokazać, że i w szklance i w misce jest wciąż jeden dzbanek wody, a następnie zlałam całą wodę do misek resztę naczyń zabierając ze stołu.

Naszykowałam sobie zawczasu całą masę śmieci. Kapsle, plastikowe nakrętki, małe monety, kasztany, kamyki, kawałek materiału, kłaczki waty, kawałki kory, zapałki, plastikową łódeczkę - zabawkę kąpielową. Kolejno wręczałam dziewczynom różne przedmioty do topienia i obserwowałyśmy efekty. I dopiero teraz robi się zabawnie. Dziewczyny chętnie wrzucały, obserwowały, wyławiały, znów wrzucały, znów wyławiały, wpychały pływające kawałki kory pod wodę, sprawdzały czy plastikowy korek będzie wciąż pływał jeśli wrzuci się do niego kamyk lub monetę, starannie wkładały do łódeczki kamyk po kamyku aż łódka nareszcie zatonęła, liczyły zatopione kasztany i te, unoszące się w wodzie, ugniatały mokrą watę, wyciskały ją i wrzucały do wody od nowa, z zapałem moczyły rękawy bluzek, przepychały się i zaglądały do misek. Żadna z nich nie zapytała "dlaczego pływa? dlaczego tonie?" Oczywiście miałam naszykowane proste porównania, odpowiedzi, sugestie małych eksperymentów. Ale tak właściwie zostałam zgodnie olana przez małe eksperymentatorki. Owszem sugestia eksperymentu została dostrzeżona, nawet wykonano eksperyment, ale żeby od razu szukać odpowiedzi na niepostawione pytanie? Tolerancyjnie wysłuchano moich wyjaśnień ale tak naprawdę ugniatanie kłaczków waty i wyławianie monet z dna było znacznie ciekawsze.





Całym,niedługim zajęciom przyglądał się mój młodszy brat. Najpierw z zainteresowaniem a następnie z lekkim niesmakiem. "I co, to już wszystko? Nie będziesz im tłumaczyła dlaczego toną lub pływają? A tak właściwie jak zamierzasz im wytłumaczyć że plastik i metal mają inną gęstość?"
Ciekawi Cię to? Odpowiedź jest prosta. Wcale nie zamierzam. Ot i już. Zwykły pięciolatek nawet jeśli zada pytanie "Dlaczego?" raczej nie oczekuje tak szczegółowych wyjaśnień. Porusza się po krainie konkretów. Na razie wystarczają proste odpowiedzi. To jest inny materiał: ten lekki, ten ciężki. Albo: to jest inaczej zbudowane - łódka pływa i kapsel pływa. Ale nalej do kapsla wodę - w miejce wypełniającego go powietrza i kapsel idzie na dno. Jak topiąca się łódź. Albo zegnij go tak by woda MUSIAŁA się do niego nalać - tak samo idzie na dno. I takich prostych odpowiedzi można przedszkolakowi udzielić a one wystarczają. Bo są konkretne. I spójne z tym co dziecko widzi na własne oczy. Są zrozumiałe i wystarczające. Jeśli przedszkolak w ogóle zapyta. (Zdarzają się oczywiście nieprzeciętne przedszkolaki, poznałam takiego przedszkolaka swego czasu, po dziś dzień raduję się, że nie byłam jego nauczycielką. Zadawał za trudne pytania. Musiałabym się nieźle dokształcić.) Jednak zwykle największą frajdą jest utapianie. Wyławianie i utapianie. I znów. Aż się pomarszczy skóra na paluszkach.
"Jaki w ogóle był cel tych zajęć?" Zabić dziecku ćwieka. Ot co.

P.S. Dziękuję Kasi Odyniec, mojej wspólniczce i bratowej, za wykonanie dokumentacji fotograficznej. Zapewne gdyby nie Ty, Kasiu, tekst byłby goły, łysy i czarno-biały. :) Pozdrawiam

3 komentarze:

  1. "gupi piniondz bo tonie" - hehe, uwielbiam Jeżycjadę!
    Pierwszy raz robiliśmy to doświadczenie w czerwcu: http://skaczacwkaluzach.blogspot.com/2011/06/cztery-zywioy-woda-czii.html
    i od tej pory, co jakiś czas słyszę: "Mamo sprawdzimy, czy to pływa?" ;-)
    A teraz idę poszukać "Kwiatu kalafiora" ;-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Fascynacja na twarzach dzieci jest bezcenna.

    Fajna lekcja.

    Pozdrawiam
    Halina

    OdpowiedzUsuń
  3. Nino, moja najstarsza córka póltora roku temu po raz pierwszy zetknęła się z Musierowicz. Był to "Małomówny i rodzina". Miłość trwa do dziś. Najpierw ja jej czytałam, teraz czyta sama, a właściwie... cytuje z pamięci;) No i "Małomówny..." był pierwszym krokiem w kierunku powieści detektywistycznych. Twoje córki lubią taką literaturę? PS. U nas na tapecie jest teraz seria o Detektywie Blomkviście Astrid Lindgren. Może polecisz coś?

    OdpowiedzUsuń