środa, 19 października 2011

Zmagania grafomotoryczne

"Wieczór i poranek, dzień pierwszy..." coś w tym stwierdzeniu jest. Mój dzień też zaczyna się wieczorem. Kiedy pozamykam dzienne sprawy i zaczynam planować JUTRO. Zajęcia... od czego zacząć? Czytanie, liczenie, grafomotoryka? Poznawanie świata. I coś, co z braku lepszego określenia nazywam zajęciami plastycznymi. Zaczynamy od najnudniejszych i najtrudniejszych. Starannie przygotowuję poznawanie głosek, sylab, kolejność ich wprowadzania, stopniowanie trudności, pomocne schematy obrazkowe. Łączę elementy różnych metod i czasami zastanawiam się czy doświadczony reedukator zaakceptowałby tak swobodne manipulowanie materiałem, który z założenia powinien stanowić całość, określoną zasadami i zazwyczaj dokładnie opisaną. Wszystkie wątpliwości rozprasza jednak wewnętrzne przekonanie, że skoro znam moje córki to wiem, czego im najbardziej potrzeba, które narzędzie będzie przydatne. I tak z 18 struktur wyrazowych (które są metodą treningową dla dzieci od około 8 roku życia) zapożyczyłam stopniowanie trudności sylab i schematy obrazkowe, z metody J. Mickiewicz wezmę większość technik sylabowych a z metody A.Smoleńskiej kolejność wprowadzania głosek... Czyli robię co chcę, wierna pierwotnej zasadzie. Wymaga to masę pracy umysłowej ale po sześciu latach obsługi niemowlaka, mopa, odkurzacza, zlewu, mokrej ściery i urzędowania w kuchni taka odmiana jest przyjemna. Nie żebym miała coś przeciwko ścierom, kuchni czy niemowlakom, oczywiście.

Panienki szybko męczą się przy zajęciach związanych z czytaniem i liczeniem, więc nawet jeśli to super ciekawa gra, to musi być dobrze przemyślana, zorganizowana i niezbyt długa.
Nie znoszą natomiast ćwiczeń grafomotorycznych. Szlaczki? Precz przebrzydłe! A ja się nie dziwię. Szlaczki są trudne, te wszystkie faliste, skośne, zaokrąglone linie, ołówek dziurawi papier, dłonie bolą, palce zjeżdżają ze swoich miejsc. Nawiasem mówiąc, muszę wreszcie kupić nakładki na ołówki i kredki. Ale nakładki wszystkiego nie załatwią. Postanowiłam zaczerpnąć inspiracji z Metody Dobrego Startu Bogdanowicz. Karty pracy i książeczki ze szlaczkami poszły w odstawkę (prócz jednego, nietypowego, ale o tym - potem). Wielki powrót święcą tacki z kaszą manną, zabawa ze szlaczkami w kaszy potrafi trwać godzinę :) . Palcem po śladzie, palcem samodzielnie, dłuuugim patyczkiem po śladzie, kopiowanie ze wzoru, wymyślanie własnego chińskiego alfabetu czyli zabawa z kreskami, kółeczkami i łuczkami.
Następny etap to tablica z kredą, biała tablica z flamastrem a na nich rysowanie po śladzie, kopiowanie, samorzutny trening ("oj, mamo, znów mi nie wyszło, muszę jeszcze raz!"). Zabawa z pisaniem na tablicy jest u nas w domu tak popularna, że zwykle wywołuje wojnę bo każdy chce być pierwszy, teraz, natychmiast i wcale nie chce od tablicy odejść gdy jego czas się skończy.



Dziś zaproponowałam moim pannom nową zabawę. Na duuużym kartonie ułożyłam kasztany (mamy uzbierane całe pudło), zadanie było proste: grubym flamastrem (który stanowi w tej sytuacji idealne przedłużenie ręki) należy otoczyć kółkami, pętelkami, ominąć slalomem i łączyć łukami kasztany. I szlaczki były dziś wspaniałe, żadna rączka się nie zmęczyła a zabawa znudziła się dopiero po 60 minutach. Oczywiście stopniowanie trudności jest moim ulubionym zajęciem więc po szlaczkach przyszedł czas na obrysowywanie przedmiotów, figur, kształtów zwierząt. Przyszedł również czas na cieńsze flamastry i trening właściwego chwytu pisaka. Zabawa była niesamowita. Myślę, że poczekam jeszcze trochę zanim wręczę moim córciom klasyczne karty pracy. Minie zapewne jeszcze trochę czasu zanim dziewczynki będą umiały skupić się na wzorze nie gubiąc jednocześnie prawidłowego trzymania pisadła, pozwolę im najpierw nabyć ten nawyk. Wielkich kartonów mam jeszcze cały rulon.



Moja wojownicza trzylatka wszystko robi po swojemu. A ja z zachwytem przyglądam się jej dziełom. Dzielnie towarzyszy nam w zajęciach i wszystkie moje polecenia skierowane do starszych panienek interpretuje po swojemu, zgodnie z jej możliwościami. Dziś otoczyła pętelkami wszystkie guziki z naszego "matematycznego" zbioru.


5 komentarzy:

  1. Witaj, trafiłam do Ciebie z Latającego Przedszkola i z wielką ciekawością śledzę Twojego bloga. Podobają mi się te zadania z obrysowywaniem kasztanów i łączeniem ich potem. Jutro to samo będą robić moi chłopcy!
    P.S. Nie wiem czy próbowałyście, ale bardzo polecam, zadania polegające na przenoszeniu przedmiotów szczypcami (takimi do cukru lub ogórków) - to wspaniale poprawia napięcie mięśniowe w rączkach.
    pozdrawiam serdecznie ze skaczacwkaluzach.blogspot.com
    magda(c)

    OdpowiedzUsuń
  2. Nina, absolutnie kupuję obrysowywanie kasztanów. Jak ja się cieszę, że założyłaś tego bloga moja ty skarbnico wiedzy i pomysłów!

    OdpowiedzUsuń
  3. :) Cieszy mnie, że pomysł się podoba. Bardzo dziękuję za podpowiedź z tym "przenoszeniem" za pomocą szczypiec. Mam w domu taki sprzęt więc już jutro pójdzie w ruch, bardzo nam się przyda takie ćwiczenie. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  4. Fantastyczne! Cudowne dziewczyny. Uwielbiam taki optymizm, zapał - to zaraża. Co wiecej, oprócz szczypiec polecam zakraplacz (ostatnio sprezentowałam trzem panienkom z ED i ich mama mówi, że pęsetka rzadziej, ale zakraplacz góruje :) - przenosi się kolorową wodę zakraplaczem na "podkładkę" Pozdrawiam, Ewa (www.tymar.blox.pl)

    OdpowiedzUsuń
  5. Pomysł z zakraplaczem wspaniały! jutro zasuwam do apteki! szczypce mam chyba za duże, dziewczynki twierdzą,że nie wygodnie, może ikea będzie miała poręczniejsze... pęsetka też pomysłowa, pokombinujemy, zobaczymy co tu nam najbardziej ułoży się w rącze. Pozdrawiam pozytywnie

    OdpowiedzUsuń